REKLAMA

Wesołe jest życie staruszka? O ile nazywa się Silvio Berlusconi. „Oni” - recenzja filmu Paolo Sorrentino

Piękne kobiety, bogactwo, wspaniałe krajobrazy, imprezy pełne rozpusty i przepychu. A w centrum tego wszystkiego - Oni. Silvio Berlusconi i jego świta.

oni recenzja filmu
REKLAMA
REKLAMA

Reżyser Paolo Sorrentino ma u mnie stałe miejsce pośród gigantów kina. Głównie dzięki filmowi „Wielkie piękno”, który uważam za jedno z nielicznych arcydzieł XXI wieku. Od czasu premiery „Wielkiego piękna” Sorrentino nie próżnował. Dał światu świetny anglojęzyczny debiut, czyli „Młodość” oraz znakomity serial „Młody papież”.

Gdy jednak dowiedziałem się, że jego najnowszy projekt opowiadać będzie o obrosłych mroczną legendą imprezach byłego premiera Włoch, Silvio Berlusconiego, zwanymi potocznie „bunga-bunga”, moja ciekawość i oczekiwanie sięgnęły zenitu. Nikt bowiem nie nadawałby się do tego tematu lepiej niż Sorrentino. Temat bunga-bunga wydaje się wręcz stworzony dla reżysera, który brał się za barki nie tylko z dekadenckim stylem życie wyższych klas we współczesnych Włoszech, ale też spoglądał na ręce klasie politycznej (tu kłania się film „Boski”).

Niestety, film „Oni” dotarł do Polski w wersji rzeźnicko pociętej na stole montażowym.

Używam słowa „rzeźnicko”, bo nie mam nic przeciwko cięciom montażowym, o ile są one precyzyjne i w pełni profesjonalne. W przypadku tego, co otrzymuje widz spoza Włoch (gdzie można było oglądać pełną, ponad 4-godzinną wersję podzieloną na dwie części), o precyzji i profesjonalizmie nie ma mowy.

Film kuleje narracyjnie. I są to problemy tak rażące, nawet niewprawione oko, że chwilami mnie samemu było wstyd za to, na co patrzyłem. Wstęp skupia się głównie na postaci Sergia Morry (w tej roli Riccardo Scamarcio). To ekskluzywny alfons (jeśli istnieje takie określenie), który żyje z organizowania hucznych imprez z udziałem młodych, pięknych kobiet – głównie modelek pragnących się wyrwać z szarej rzeczywistości do wyższych sfer.

oni film 2018

Gdy pewnego wieczora poznaje tajemniczą i uwodzicielską Kirę (w tej roli Kasia Smutniak), jego cel by samemu wskoczyć na wyższy szczebel drabiny społecznej krystalizuje się w pełni. Od teraz jego zadaniem będzie dotarcie do świty Silvio Berlusconiego. A jak lepiej zwrócić jego uwagę, niż organizując wielką imprezę pełną pięknych dziewcząt?

I tak spędzamy sporą część początku filmu razem z Sergiem, który powoli wyrasta nam na głównego bohatera, po czym nagle, ni z tego ni z owego, uwaga twórców szybko przenosi się na postać Berlusconiego. I nie dziwi to specjalnie, bo to niesłychanie barwna i wdzięczna, przynajmniej na ekranie, postać do studiowania.

Problem w tym, że pod względem strukturalnym „Oni” prezentują się jak jeden wielki bałagan.

Wątek Sergia po czasie tracimy z oczu. Gdzieś tak 30 minut po rozpoczęciu filmu nagle znika on z pola widzenia, i zaczyna się druga ekspozycja, tym razem Berlusconiego. Gołym okiem widać, że film ten posiadał zupełnie inną strukturę i inaczej rozłożone akcenty, ale z powodu licznych cięć i skrócenia go, grubo ponad godzinę, trzeba było to wszystko zupełnie inaczej ułożyć.

oni kasia smutniak

Niestety, to zadanie przerosło montażystów na tyle, że oddali światu dzieło rozszarpane, niekoherentne, pozbawione ładu i składu. Pełne scen nie trzymających się kupy. Na początku np. można dojrzeć kuriozalny moment, w którym kamera nagle dziwnie „odjeżdża” w przestrzeń, tak jakby ktoś zapomniał to wyciąć. Tego typu niedbałości o szczegóły jest tu cała masa. Z wątkami, które są albo porozrzucane po całym filmie, albo wręcz totalnie zapominane i w ogóle niekontynuowane.

Dawno już nie widziałem takiego chaosu. Wiedząc jednak, że w oryginale film ten jest o wiele dłuższym i spójnym dziełem, trochę trudno mi go jednoznacznie spisać na straty.

Gdyby to była jedyna wersja, jaką dał światu Sorrentino, uznałbym go za jeden z gorszych filmów, jakie widziałem w ostatnich latach. Choć i mimo tego, są i w tej pociętej wersji momenty, które dają okazję przypuszczać, że to mogłoby być coś więcej.

To oczywiście film dopracowany od strony wizualnej i dźwiękowej. Muzyka i obrazy fantastycznie ze sobą współgrają. Sceny imprez sfilmowane są iście brawurowo i znakomicie się na nie patrzy. Toni Servillo w roli Berlusconiego jest po prostu wyborny. Jego urok i charyzma hipnotyzują. Każda scena filmu, w której się pojawia, jest absolutnie jego. To bez wątpienia jeden z najlepszych aktorów na świecie w chwili obecnej.

oni Toni Servillo

W jego interpretacji Berlusconi to postać wielobarwna. Z jednej strony umoczona w niejednym przekręcie, korupcji, układach przestępczych. Ale też i w gruncie rzeczy jest to przyjemny starszy pan, który po prostu bierze z życia, co tylko może. A że może bardzo dużo, to tyle też i bierze.

Servillo razem z Sorrentino próbują bowiem pokazać Berluscioniego jako mężczyznę, którego życie na dobrą sprawę jest smutne, samotne i puste.

Przyznam, że nie wiem jakim cudem w dobie #MeToo jakikolwiek twórca i studio za nim stojące podjęłoby się takiego sportretowania człowieka żyjącego w obrzydliwym luksusie; wykorzystującego kobiety jak zabawki i elementy wystawnej dekoracji jego posiadłości. Że niby mamy mu współczuć? Albo zaakceptować to, co robi?

REKLAMA

Twórcy filmu „Oni” nie twierdzą, że Silvio to postać pozytywna i z czystymi rękami, ale niejako miałem wrażenie, że próbują go usprawiedliwiać i pokazać w trochę bardziej pozytywnym świetle. Przepraszam, ale ja podziękuję za tę wersję postaci tego „formatu”.

Jedyne co się twórcom udało, to pokazanie, że oddanie się hedonizmowi, egoizmowi i okupienie najbardziej luksusowymi przedmiotami oraz ludźmi w nadmiarze budzi odruch wymiotny. Imprezy, które przyjdzie nam oglądać w filmie „Oni”, bardzo szybko przestają wyglądać dla nas egzotycznie, seksownie, zmysłowo. Szybko stają się niczym więcej poza wulgarnymi i dziwacznymi ruchami odhumanizowanych postaci, które gotowe są sprzedać ciała, choć ich dusze się temu sprzeciwiają.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA