Kapitan Ameryka ratuje Afrykę. Widzieliśmy nową produkcję Netfliksa - film „Operacja Bracia”
Chris Evans ewidentnie nie może pożegnać się z rolą superbohatera. Nowy film Netfliksa „Operacja Bracia” to jednak kolejny nieudany projekt streamingowego giganta.
OCENA
Akcja filmu „Operacja Bracia” rozgrywa się w latach 80. i jest luźno oparta na prawdziwej historii. Śledzimy w nim poczynania agentów Mossadu, którzy w celu przemycenia uchodźców, głównie afrykańskich Żydów z Sudanu do Izraela, zaczynają prowadzić hotel, będący przykrywką dla ich operacji. Z czasem jednak sytuacja się komplikuje, bo do hotelu zaczynają zjeżdżać prawdziwi turyści.
Po raz kolejny film, który nosi dumny tytuł „Netflix Original” trudno jest zaliczyć do produkcji oryginalnych.
Oglądając film „Operacja Bracia” nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że powstał on głównie po to, by algorytmy Netfliksa miały co polecać jako podobne do filmu „Operacja Argo”.
Zresztą nawet polskie tytuły są zbieżne. Nie pierwszy to taki przypadek. I po raz kolejny dostajemy wyraźnie gorszą i „biedniejszą artystycznie” wersję filmu, który był w tym przypadku punktem odniesienia. „Operacja Bracia” kuleje niemalże pod każdym względem. Kiepskie, źle napisane i pełne niepotrzebnych patetycznych wtrętów dialogi przyprawiają o zgrzytanie zębami. „Nie zostawiamy ludzi” albo „Jeśli my nic z tym nie zrobimy, to nikt inny tego nie zrobi” to tylko kilka przykładów staroszkolnego kompleksu mesjanistycznego Amerykanina, który chce zbawić świat, a w tym wypadku pomagać ludziom w Afryce, o której reszta globu zapomniała.
Na dobrą sprawę cały ten film to jeden wielki festiwal anglosaskich herosów, przystojnych i postawnych prawie bogów, którzy poświęcą swoje zdrowie, szczęście i życie za braci z „przeklętego” kontynentu. Nie sądziłem, że zobaczę coś takiego w 2019 roku.
Sytuację, przynajmniej pod względem dialogów, ratuje część obsady.
Chris Evans nie jest może wybitnym aktorem, ale trzeba mu przyznać, że te kwadratowe i podniosłe dialogi potrafi całkiem naturalnie i bezpretensjonalnie przełożyć na język mówiony. Choć siłą rzeczy jego postać jawi się niemalże jak niezamierzona karykatura amerykańskich bohaterów kina akcji. Trochę tak, jakby nadal wydawało mu się, że jest na planie „Avengers”, tyle tylko, że na większym luzie.
Ekranową charyzmą bije go jednak na głowę Alessandro Nivola, w roli jednego z towarzyszących mu agentów. Niestety, dostał on rolę drugoplanową, a szkoda, bo o wiele lepiej sprawdziłby się w roli głównej zamiast Evansa.
Największy jednak problem mam z kierunkiem, który obrał sam reżyser. A nawet nie tyle z kierunkiem, co jego brakiem.
„Operacja Bracia” jawi się jako film chaotyczny i pozbawiony jakiegokolwiek wyczucia.
Reżyser nie tylko nie wie, czy chce kręcić dramat, thriller czy może film akcji, ale też kompletnie miesza ze sobą pełne tragizmu przejmujące sceny wybijania ludności Sudanu z lekkim, niemalże wakacyjnym kinem z delikatnie komediową nutą. Wyobraźcie sobie „Listę Schindlera”, która momentami przechodzi w motywy z „Ocean's Eleven”, a potem w „Hotel Marigold” z fragmentami piosenek Duran Duran w soundtracku. Doceniam dobre chęci twórców, którzy chcieli opowiedzieć o ważnym temacie i zwrócić na niego uwagę świata, ale nie tędy droga.
Przy okazji zastanawiam się, jak swoją dalszą filmową drogę jako aktor widzi sam Chris Evans w czasach post-Avengers. Jego ograniczony wachlarz aktorski raczej nie przyniesie mu ról całkowicie innych niż postać Steve’a Rogersa. „Operacja Bracia” zdaje się to potwierdzać - aktor gra tutaj niemalże na tych samych nutach, które wykorzystywał w filmach o Kapitanie Ameryce.
Jeśli nadal nie dość wam patrzenia się w jego maślane oczy, jest szansa, że nowy film Netfliksa okaże się w miarę znośnym seansem.
„Operacja Bracia” od strony formalnej wykonana jest poprawnie, parę scen ma w sobie porządny ładunek emocjonalny i dramatyczny, tak więc jeśli przebolejecie naiwność i bajkowość scenariusza oraz tę przedziwną i nieczułą grę tonami, powinniście bezboleśnie przetrawić ten seans. Osobiście jednak nie polecam.