Andrzej Pilipiuk jest raczej dość niefortunnie kojarzony z postacią Jakuba Wędrowycza - egzorcysty w mocno podeszłym wieku, którego głównym życiowym celem jest nieustanne napełnianie gardła samogonem, a jego przygody wychodzą już jakoś tak przypadkiem. Nie zrozumcie mnie źle - opowieści o egzorcyście bardzo lubię, jednakże są to opowiadania lekkostrawne i pisane lekkim piórem, jakby autor pisał je w przerwie obiadowej w pracy, a to nie pozwala dokładnie ukazać jego kunsztu. W opowiadaniach o Jakubie Pilipiuk niejednokrotnie pokazał swój pisarski talent, jednak to za Kuzynki - dużo bardziej poważny twór fantastyczny spod jego pióra, Andrzej Pilipiuk dostał pierwszą w swej karierze nagrodę imieniem Janusza A. Zajdla.
Swoja drogą przygody Kuzynek były kontynuowane w kolejnych powieściach pod tytułami Księżniczka oraz Dziedziczki. W zasadzie nie wiem po co o tym mówię, bo w tej chwili na łamach Playbacku zamierzam zrecenzować powieść niemającą ani z Jakubem Wędrowyczem, ani z Kuzynkami nic wspólnego. Operację Dzień Wskrzeszenia kupiłem bardzo spontanicznie. Mam zasadę, że kupuję co najmniej jedną książkę w miesiącu. Będąc w częstochowskim Empiku, przechadzając się pomiędzy półkami nie planowałem zakupu żadnej książki, ale przypomniałem sobie, że od ostatniego zakupu minął już ponad miesiąc. Niestety zabrakło poszukiwanego tytułu z serii pratchettowskiego Świata Dysku, więc rozejrzałem się po powieściach z oferty Fabryki Słów. Tam dojrzałem Operację Dzień Wskrzeszenia, do której przyciągnęło mnie głównie nazwisko Pilipiuka.
Mam ogromne zaufanie do talentu Pilipiuka i wierzę, że nawet najgłupszą fabułę potrafi rozwinąć i opisać w taki sposób, aby akcja wydawała się dla czytelnika ciekawa. Jakby nie patrzeć fabuła nie jest tutaj specjalnie skomplikowana - niedaleka przyszłość, większość państw posiada broń, której posiadania zabraniają międzynarodowe konwencje - rakiety z ładunkami atomowymi. Rakiety będące w posiadaniu kraju nad Wisłą zostają odpalone przez terrorystów, inne kraje mają pretekst do wyrównania porachunków z państwami, z którymi mają zatargi. Przeżyło tylko 10 procent ludności. Wówczas poznajemy trójkę młodych ludzi Filipa, Sławka i Magdę, przed którymi staje poważne zadanie - muszą odwrócić bieg wydarzeń. A tego wszystkiego mogą dokonać dzięki wehikułowi czasu. Jest tylko jeden problem - wehikuł nie jest zbyt precyzyjny i może przenieść bohaterów minimum 60 lat wstecz, a to utrudnia misję.
Książka jest niezmiernie ciekawa i wciąga od samego początku. Polski miłośnik prozy fantastycznej po prostu musi znać Pilipiuka - kompletny brak zabawy językiem, bez wodolejstwa, niepotrzebnych, ciągnących się w nieskończoność opisów i wywodów. Akcja w linii prostej, a wokół niej tylko to, co niezbędne. Złapanie rytmu zajmuje dosłownie kilka stron, potem jest już tylko lepiej - czytelnik mknie przez kolejne karty powieści bez zacięć. Autor doskonale panuje nad akcją i wie czego chce. Prawie 500 stron zajęło mi raptem 3 dni.
Dodatkowo jest to bodajże pierwsza powieść, która w nakładzie oficyny wydawniczej Fabryka Słów ukazała się w twardej oprawie (oraz do wyboru - w miękkiej). Miłego czytania!