REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale /
  3. VOD

Netflix znowu zrobił „lewacki” serial. I wiecie co? I bardzo dobrze. Oceniamy „Opowieści z San Francisco”

Kiedy zobaczyłam pierwszy odcinek nowej miniserii, „Opowieści San Francisco”, pomyślałam: oho, Netfliksowi znowu się oberwie. Produkcja z Laurą Linney i Ellen Page w rolach głównych to historia niezwykłej, kolorowej społeczności LGBTQ+, opowiedziana ciepło, z uczuciem i dawką humoru.

07.06.2019
11:17
opowiesci z San Francisco netflix recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Netflix obrywa w niektórych kręgach, bo jest uznawany za bardzo „lewacki”. Nazwijcie i mnie „lewaczką”, ale cieszę się, że serwis podejmuje tematykę queer w swoich serialach i otwarcie podchodzi do tego, że świat mieni się wieloma barwami. Nie odczytuję tego jako nachalnej propagandy – tak często czynią ci z widzów, którzy mają również problem ze zrozumieniem, czym tak naprawdę jest „polityczna poprawność”.

A poszukiwanie celowości w przedstawieniu związków i relacji seksualnych osób LGBTQ+, uważam za czysty – wybaczcie to słowo – idiotyzm.

Nikt nie potrzebuje wyjaśnień, kiedy dana opowieść zawiera sceny seksu kobiety z mężczyzną. Ba, wątek drugiej połówki, kiedy myślimy o związkach heteroseksualnych, uznawany jest jako zwykły element serialu czy filmu – coś naturalnego, bo wciąż żyjemy w heteronormatywnym społeczeństwie. Problem zaczyna się wtedy, gdy nakreślona zostaje orientacja seksualna osób queer – wtedy nagle, nie wiedzieć czemu, tę orientację wypadałoby jakoś umotywować czy raczej umotywować fakt, że zostaje ona wspomniana w produkcji. Pojawia się wtedy moje ulubione pytanie – jaki to ma wpływ na fabułę? Ciśnie mi się na usta dużo odpowiedzi, niekoniecznie cenzuralnych, ale zostawię je dla siebie. Napiszę tak: może mieć kolosalny, a może mieć i taki jak to, jakie płatki na śniadanie je główny bohater filmu. Załapaliście żart? To jedziemy dalej.

„Opowieści z San Francisco” (ang. „Tales of the City”) to kontynuacja serialu, który po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych wyemitowano w latach 90., i który oparty jest o powieści Armisteada Maupina.

Warto jednak wiedzieć, że znajomość poprzednich sezonów nie jest konieczna. Sama sięgnęłam po parę odcinków już po seansie nowych „Opowieści...”. Na pewno publiczność, która jest zaznajomiona z wcześniejszymi epizodami, wyłapie więcej smaczków, zaśmieje się być może w innych momentach (staje się to jasne, kiedy przyjrzymy się postaci Mary Ann, w którą wciela się Laura Linney, w serialu Netfliksa i w odcinkach z lat 90.), ale można tę serię limitowaną potraktować jako odrębne dzieło i czerpać z jego oglądania satysfakcję.

tales of the city recenzja Netflix

A „Opowieści z San Francisco” ogląda się cudownie.

Kolejne odcinki serialu – a tych jest dziesięć – są jak godziny spędzone w towarzystwie przyjaciół na rozmowach, wspólnym gotowaniu czy piciu wina. Tytułowe opowieści bohaterów chłonie się jak zwierzenia bliskich nam osób. Cała historia zaczyna się w momencie, gdy Mary Ann po dwudziestoletniej nieobecności w San Francisco przyjeżdża na 90. urodziny swojej przyjaciółki, Anny Madrigal (Olympia Dukakis). W Kalifornii nadal żyją jej były mąż (Paul Gross) i dorosła córka (w tej roli Ellen Page), a także wielu z jej dawnych przyjaciół. Kobieta trafia na 28 Barbary Lane do niezwykłej posiadłości Anny, która jest domem dla społeczności LGBTQ+ – starszego i nowego pokolenia.

Powrót bohaterki na stare śmiecie jest powodem wielu napięć i konfliktów, a także przyczynkiem do odgrzebywania przeszłości.

Równocześnie śledzimy nowe problemy postaci – ich próby stworzenia związków, a także pracę nad sobą i funkcjonowanie w świecie, który nie zawsze był i jest dla nich przyjazny.

opowieści z san francisco zwiastun

Twórcy „Opowieści z San Francisco” opowiadają o miłości, o tym, z czym muszą zmierzyć się osoby poddające się procesowi operacyjnej korekty płci.

O seksualności, która jest niezwykle płynna, o potrzebie znalezienia i zrozumienia własnej tożsamości, o tym, czym jest feminizm, o grzechach młodości, życiu w brutalnej rzeczywistości, o potrzebie akceptacji. O rodzinie, o zdradzie, o próbie wybaczenia sobie nawzajem. Znajdziemy tu więc (nie)zwykle rozterki, które pokazują, jakimi jesteśmy ludźmi. Sami ze sobą i wśród innych.

REKLAMA

Nowa produkcja Netfliksa nas rozbawi, wzruszy, każe nam na chwilę przystanąć i zastanowić się nad bogactwem, różnorodnością świata.

I napiszę przekornie, że to serial nawet bardziej dla tych, którzy nie zdołali jeszcze (albo nie chcieli) zrozumieć, o co chodzi w tym całym queer. Tym drugim też polecam – będą się po prostu wybornie bawić.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA