REKLAMA

Od teraz Oscary są dla mnie martwe. To mało znacząca impreza dla filmów z najlepszym marketingiem

91. Gala rozdania Oscarów za nami. Zwyciężyła przeciętność, zachowawczość i poprawność polityczna. Czyli to samo co zawsze. #Oscarssoboring.

oscary 2019 gdzie obejrzeć transmisja na żywo
REKLAMA
REKLAMA

Potwierdza się to, co wiedziałem nie od dziś. Oscary to polityka, kampanie marketingowe, głaskanie lobbystów poprawności politycznej. Sztuka filmowa jest tam na co najwyżej drugim miejscu. Zresztą, już sam fakt, że jeszcze przed rozdaniem Oscarów 2019 Akademia nosiła się z zamiarem wycięcia z transmisji na żywo czterech ważnych kategorii, w tym montażu i zdjęć, dobitnie to pokazuje.

I nie piszę tego rozżalony faktem, że „Zimna wojna” nie dostała Oscara w żadnej z trzech kategorii, w której była nominowana. Film zyskał uznanie na całym świecie, zarabia na siebie niemałe pieniądze, także Oscar byłby tylko miłym ukoronowaniem jej drogi. I przy okazji połechtaniem naszej narodowej dumy.

Wypowiadałem się już o tym co sądzę o nominowanych filmach. Amerykańska Akademia Filmowa zamieniła kategorię „Najlepszy film” w połowie festyniarską kategorię „Najlepszy film popularny”.

Oscara w tej kategorii otrzymał „Green Book”. Idealnie plasujący się gdzieś pomiędzy kinem oscarowym a popularnym. Nie jestem wielkim hejterem tego filmu. Nie ukrywam jednak, że obawiałem się tego, że to właśnie  „Green Book” otrzyma Oscara dla najlepszego filmu. Gdzieś tam w głębi duszy miałem nadzieję, że Akademia się opamięta, ale jednak byłem zbyt naiwny. To przykre, że w starciu z takimi filmami jak „Faworyta” i przede wszystkim „Roma”, najlepszym filmem został uznany średniej klasy crowd pleaser.

To bezpieczne kino środka, film tyleż samo przyjemny, co banalny i przewidywalny. Co bardziej przerażające, nagrodzony też w kategorii „Najlepszy scenariusz oryginalny”! Na pewno też potrzebny w dobie powiększających się ostatnio napięć między rasowych w USA. Z pewnością nagradzając go, Akademia po raz kolejny chciała wystosować konkretny komunikat polityczno-społeczny do świata. I chwała im za to. Uważam jednak, że usilne mieszanie sztuki z polityką i to kosztem sztuki, nie jest dobrą drogą.

Już nie pierwszy raz okazuje się, że w Oscarach liczą się trzy rzeczy: promocja, promocja i jeszcze raz promocja.

Dany film musi pojawić się w kinach w odpowiednim czasie, najlepiej jak najbliżej oscarowej ceremonii. Marketingowcy postarali się też, by jak najwięcej członków Akademii dostało kopie „Green Book” do obejrzenia. A że jest to przyjemne, miłe w obyciu kino środka, to trudno się zdziwić, że zdobył sobie sympatię członków kapituły. Na pewno był to dla nich o wiele łatwiejszy seans niż wymagająca uwagi i cierpliwości „Roma” czy trochę bardziej nietypowa i szalona – jak na mainstreamowe standardy – „Faworyta”.

Nagrodą „pod publiczkę” jest też Oscar dla „Najlepszego aktora”, który trafił w ręce Ramiego Maleka.

Malek zagrał Freddiego Mercury’ego dobrze pod względem „technicznym”, ale jego rola chwilami niebezpiecznie bliska parodii. Jednak w dobie społecznej dyskusji dotyczącej kręgów LGBT trzeba było wyrazić publicznie swoje poparcie polityczne. I znowu, jest to głos w słusznej sprawie, ale czemu kosztem sztuki?

Kolejny Oscar dla Mahershali Alego to też spore nadużycie. To znakomity aktor, ale na głowę bili go Richard E. Grant i przede wszystkim Sam Elliot, który jest już w jesieni swojej kariery i jemu bardziej przydałoby się branżowe ukoronowanie. Tym bardziej, że Ali dwa lata temu dostał Oscara dla „Najlepszego aktora” i jeszcze długa kariera przed nim.

I, na marginesie, rola Alego w „Green Booku” w ogóle nie była drugoplanowa. Jakbym był złośliwy to uznałbym, że Akademia z jeden strony próbuje być poprawna politycznie, a z drugiej umniejsza rolę czarnoskórego aktora w filmie, w którym odgrywa on równorzędną rolę co jego biały partner.

Od dawna kibicuję karierze Olivii Colman, której kariera dotąd rozwijała się powoli acz w dobrym kierunku. Teraz, po fenomenalnej roli w „Faworycie”, za którą dostała Oscara dla „Najlepszej aktorki”, liczę, że w końcu pozna ją szerzej cały świat.

Alfonso Cuaron nie ma jednak na co narzekać. Niewielu znam reżyserów tak bliskich wirtuozerii w swoim fachu jak on. Oscar za reżyserię, który trafił w jego ręce, cieszy, choć też po samej tylko „Grawitacji” czy „Ludzkich dzieciach” fani kina widzą, że należy on do współczesnych mistrzów. Tym niemniej, gdyby go pominięto w tej kategorii, byłby to już kolejny blamaż Akademii.

Cuaron odebrał też jak najbardziej zasłużonego Oscara za „Najlepsze zdjęcia” do „Romy”. Te są po prostu fenomenalne, prezentujące najwyższy z możliwych poziom. Z całym szacunkiem dla pięknej pracy Łukasza Żala.

Szkoda jedynie, że pominięto „Romę” w kategorii „Najlepszy dźwięk”. Dawno nie było filmu, który w ten sposób wykorzystywałby akustykę i dźwięk do opowiadania historii oraz budowania przekazu emocjonalnego. Nagrodzony w tej kategorii „Bohemian Rhapsody” jest wyborem poprawnym i oczywistym.

„Roma” z Oscarem za „Najlepszy film nieanglojęzyczny” to była oczywistość. Zastanawiam się tylko po co nominowano go w kategorii „Najlepszy film”? Po to, by upokorzyć, nagradzając ostatecznie o wiele słabszy film?

Albo dać prztyczka w nos Netfliksowi, który jest głównym dystrybutorem „Romy”, a wiadomo, że streaming jest w stanie zimnej wojny z tradycyjną dystrybucją i systemem studyjnym.

Cieszy też docenienie Ludwiga Goranssona za znakomitą muzykę do „Czarnej Pantery”, w której kompozytor połączył wpływy klasyczne z elektroniką oraz motywami afrykańskimi.

Bardzo dobrze się stało, że „Spider-Man Uniwersum” nagrodzono za „Najlepszy film animowany”. To wspaniała produkcja, tak od strony fabularnej jak i artystycznej, zdecydowanie wyróżniająca się od strony formalnej na tle znakomitej konkurencji.

Tak samo cieszę się, że Oscara za „Najlepszy film dokumentalny” dla filmu „Free Solo”. Dawno już nie było tak dobrego dokumentu, pokazującego równie fascynujący i dający do myślenia temat.

REKLAMA

2018 rok nie miał mocnej reprezentacji w najważniejszych Oscarowych kategoriach.

Gdzieś tam pomiędzy nagradzaniem średnich filmów pozbawionych wartości artystycznych przewinęły się perełki kina, ale co z tego skoro mało kto zwróci na nie uwagę. 91. Ceremonia rozdania Oscarów zostanie zapamiętana jako gala, na której wygrał „Green Book”. A tym samym triumfuje przeciętne, masowe kino. Może za rok będzie lepiej... Może...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA