Oscary 2019 zapowiadają się na piękną katastrofę. Najbardziej pechowe rozdanie w historii?
91. gala rozdania Nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej już teraz jest bodajże najbardziej pechowa w historii. Szczerze się zdziwię jeśli okaże się, że sama ceremonia w pełni się uda.
Wszystko zaczęło się w sierpniu 2018 roku, kiedy to Akademia oznajmiła, że zamierza po raz pierwszy zaprezentować nową kategorię Oscarów, Najlepszy film popularny. Ta kuriozalna decyzja miała na celu ratowanie spadających słupków oglądalności. Prezydent Amerykańskiej Akademii Filmowej John Bailey wierzył mocno, że owa kategoria zwróci uwagę masowego widza i zachęci do oglądania transmisji.
Okazuje się, że znaczne odmłodzenie i zróżnicowanie kulturowe Akademii, poza licznymi pozytywami, przyniosło także negatywne skutki. Są nimi m.in. właśnie wzmożone skupienie na słupkach oglądalności i zbyt mocne zwrócenie się w stronę kina mainstreamowego nie odznaczającego się wielkimi walorami artystycznymi.
Na dobrą sprawę kategoria Najlepszy film popularny miała powstać po to, by Disney (do którego należy transmitująca galę oscarową stacja ABC) mogła wystawić do walki „Czarną Panterę”.
To nie byłby tylko poprawny politycznie ruch, ale i jak najbardziej komercyjny, jako że film Ryana Cooglera jest jednym z największych kasowych hitów w historii amerykańskiego kina. Tym niemniej dziwię się, że w takim razie nie nominowano też „Avengers: Wojna bez granic”, który pod względem czysto filmowym i dramaturgicznym jest o wiele lepszym widowiskiem.
To zorientowanie na słupkach oglądalności (i poprawności politycznej) jest właśnie podstawowym błędem, który popełnia Akademia. W Oscarach nie chodzi o przychody z reklam. To nie jest show telewizyjne, a święto kina. I to kina jako sztuki filmowej, a nie rozrywkowych superprodukcji. Od tego są People’s Choice czy MTV Movie Awards, powtarzam to za każdym razem.
Z kategorii Najlepszy popularny film Akademia szybko się wycofała. Ale w zamian zamieniła kategorię Najlepszy film właściwie w festiwal popularnego kina. Połowa nominowanych filmów to mainstreamowe crowd pleasery.
„Green Book”, „Narodziny gwiazdy”, „Bohemian Rhapsody” i oczywiście „Czarna Pantera”. Z nich wszystkich jedynie „Narodziny gwiazdy” przejawiają jakiekolwiek cienie kina artystycznego, choć głównie jeśli chodzi o kreacje aktorskie oraz świetne zdjęcia. Na szczęście pośród nominowanych są jeszcze „Vice” i „Faworyta” oraz wciśnięta trochę na siłę „Roma”. Na siłę, gdyż jest to film nieanglojęzyczny. Skorzystał jednak z „bocznej furtki” jaką jest fakt, iż jest to amerykańska koprodukcja. Nie żeby „Roma” nie zasługiwała na nominację czy nawet statuetkę. To bez wątpienia najlepszy film 2018 roku.
Jeszcze w zeszłym roku aktor Kevin Hart zrezygnował z prowadzenia Gali Oscarowej. Było to pokłosie doniesień o jego homofobicznych tweetach. Szybko zdecydowano, że 91. Ceremonia rozdania Oscarów w ogóle nie będzie miała prowadzącego.
Ale i to nie wszystko. Na początku lutego 2019 ogłoszono, że wręczenia Oscarów w czterech kategoriach (w tym m.in. za zdjęcia i montaż) zostaną wycięte z transmisji na żywo.
Prezydent Akademii Oscarowej argumentował, że wręczenie tych nagród zostanie zmontowane i pokazane w późniejszej części transmisji. Wszystko po to, by skrócić czas trwania Gali. Szkoda tylko, że kosztem najważniejszych kategorii stanowiących sedno sztuki filmowej. Żeby było zabawniej, prezydent Akademii, John Bailey sam jest operatorem. A jego żona… montażystką. Tym bardziej dziwi jego podejście i wyrozumiałość dla tego procederu. W każdym razie cała branża filmowa, w tym najwięksi reżyserzy i operatorzy hollywoodzcy napisali list, w którym dosadnymi acz kulturalnymi słowami skrytykowali decyzję Akademii.
W miniony weekend Bailey wycofał się i z tej decyzji oznajmiając światu, że będzie jak dawniej i wszystkie wręczenia Oscarów zostaną pokazane na żywo, czyli tak jak być powinno.
Być może na przyszłość warto pomyśleć nad skróceniem bądź usunięciem kategorii Najlepsza piosenka. To najmniej filmowa kategoria Oscarów. W dodatku zabiera masę czasu, jako że wszystkie nominowane piosenki, nie wiadomo dlaczego, dostają masę czasu antenowego na ich wykonania na żywo na scenie.
Póki co Amerykańska Akademia Filmowa sama sobie zafundowała „czarny PR”. A sama gala zapowiada się na logistyczną branżową katastrofę. Jednak jako niepoprawny optymista staram się widzieć światełko w tunelu. Istnieje bowiem szansa, że wszystkie te zamieszania sprawią, że zainteresowanie Oscarami w tym roku będzie o wiele wyższe niż w latach poprzednich. Nie pamiętam, by od tylu miesięcy gala oscarowa tak często pojawiała się w nagłówkach newsowych. Tym bardziej, że pośród nominowanych w najważniejszych kategoriach są wielkie kasowe przeboje.