W niedawno opublikowanym na Rozrywka.Blog tekście, mój redakcyjny kolega Tomek podjął temat wiążący się z tym, że film „Joker” zgarnął aż 11 nominacji do Oscarów. To rzeczywiście wydarzenie bez precedensu dla adaptacji komiksów. Przy okazji pojawiają się powiązane z tym faktem oczekiwania, że tak ważne i donośne docenienie filmu z rodowodem komiksowym miałoby coś zmienić, nie tylko w postrzeganiu filmów komiksowych przez odbiorców, ale też w ich produkcji oraz tematyce przez nie podejmowanej.
Jednym z podstawowych błędów, jakie można zrobić biorąc udział w dyskusji bądź rozważaniach na ten temat jest wrzucenie do jednego worka kina superbohaterskiego i kina komiksowego. Tym bardziej stwierdzając, że nominacje do Oscarów dla „Jokera” nie sprawią, że filmy superbohaterskie przestaną opierać się na efektach specjalnych, a zaczną skupiać się na fabule i ryzyku. Może dla osoby przyglądającej się temu wszystkiemu z boku kino superbohaterskie i komiksowe to jedno i to samo, ale jednak wydaje mi się, że nie do końca.
Przede wszystkim oczekiwanie od kina superbohaterskiego, że zacznie mieć dobre fabuły i podejmować artystyczne ryzyko jest nie tylko utopijne, ale i błędne oraz niepotrzebne.
Nie takie są oczekiwania odbiorców. Nawet najwięksi komiksowi nerdzi, zapytani o ich ulubione komiksowe serie superbohaterskie, wymienią m.in. „Avengers”, „Justice League”, „Spider-Mana”, „Batmana”, „Iron Mana”. Nawet jeśli czasem uda im się podjąć ciekawą tematykę i mieć niezłe scenariusze, to nadal są serie oparte na widowiskach, sekwencjach pojedynków, z masą eksplozji itd.. Czy szeroka publiczność zna w ogóle jakieś ambitne i ryzykowne serie superbohaterskie poza „Watchmen” oraz ostatnio „The Boys”?
Komiksy to jednak nie tylko serie superbohaterskie. I tu już otwierają się drzwi do ciekawszych, ambitniejszych, bardziej ryzykownych artystycznie historii. Powstało zresztą kilka świetnych filmów opartych m.in. na znakomitych komiksach - „Ghost World”, „Droga do zatracenia", „Persepolis”, „Historia przemocy”. Od strony wizualnej za spełnione artystycznie dzieło sztuki można też uznać choćby „300” czy "Sin City". Filmy oparte na dobrych komiksach często są znakomite i nie potrzebują jakichś specjalnych szturchnięć. by zostać zauważonymi i docenionymi.
„Joker” przy tym wszystkim nie przynależy gatunkowo do kina superbohaterskiego, a jedynie częściowo się z niego wywodzi.
Film Todda Philipsa kino komiksowe i jego miejsce znajduje się na półce obok „Historii przemocy” i „Ghost World” bardziej niż obok „Supermana” czy „Batmana”.
Poza tym, kto tak naprawdę oczekuje od filmów typowo superbohaterskich, takich jak „Spider-Man” czy „Superman”, ambitnego podejścia i artystycznego sznytu? Kto oczekuje ryzyka? Przecież głównym zadaniem i celem tych filmów jest bycie bezpieczną, przyjemną, schematyczną i eskapistyczną rozrywką. Oczywiście na dobrym poziomie realizacyjnym, z poszanowaniem dla inteligencji widza, z dobrze napisanymi dialogami i w ogóle z solidnym scenariuszem. To dlatego wszyscy oglądają te filmy.
Każdy wie, że nie jest to wielkie kino od strony fabularnej i nikt nie oczekuje, by stawiać je w jednym rzędzie z filmami Martina Scorsese. Zresztą posługując się wypowiedzią (nie do końca dobrze zrozumianą przez sporą część świata) samego Scorsese – to są dwie zupełnie inne bajki. Równie ważne i potrzebne, ale kino superbohaterskie ma do wypełnienia inną rolę/misję niż ambitniejsze fabularni, artystyczne produkcje.
Tak więc zgadzam się – Oscary dla „Jokera” nie zmienią podejścia do kina superbohaterskiego. I bardzo dobrze.
Filmy o superbohaterach mają się całkiem nieźle. Fani (w większości) nie narzekają, poszczególne produkcje biją kolejne rekordy kasowe, widzowie z wypiekami wyczekują kolejnych. Marvela wprawdzie czekają trochę chudsze lata niż ostatnio, ale zapewne z czasem ponownie się rozkręcą. Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie zalewu ambitnych filmów, w których bohaterami są ludzie w pelerynach i obcisłych kostiumach bądź kolorowych maskach. I piszę to jako fan serii superbohaterskich.
Nie widzę potrzeby, by na siłę wpychać te produkcje w ramy czegoś czym nie są. Ich geneza to obrazkowe historyjki dla dzieci i to mi od zawsze jak najbardziej odpowiada. Szczytem artystycznego ryzyka w tym przypadku są dla mnie „Strażnicy Galaktyki”. I mam nadzieję, że tak już zostanie.
O tym jak wypadło „ryzyko i niestandardowe podejście” do rozrywkowych serii mieliśmy okazję przekonać się przy okazji premiery „Ostatniego Jedi”. Choć niektórym się to podobało, to chyba nie przesadzę jeśli stwierdzę, że efekty tego były… dyskusyjne.