REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Nie, „Osmosis” od Netfliksa nie jest nowym „Black Mirror”, ale to nie problem. Problem w tym, że to nie jest dobre sci-fi

Serial sci-fi o nowoczesnej technologii czy romans w przyszłości? „Osmosis”, nowy serial Netfliksa prosto z Francji, nie potrafi się do końca zdecydować, czym chce być. Brak konsekwencji w budowaniu świata przedstawionego sprawia, że widz wpada w dziury fabularne. Twórcy chyba zapomnieli, że miłość nie jest odpowiedzią na wszystko. 

01.04.2019
14:54
Osmosis opinie serial netflix
REKLAMA
REKLAMA

„Osmosis” uwodzi widza jeszcze przed seansem. Twórcy zapraszają nas bowiem do niedalekiej przyszłości, gdzie największe pragnienie ludzkości wydaje się możliwe do spełnienia. Dzięki niezwykłej technologii każdy będzie mógł znaleźć swoją drugą połówkę, która gdzieś tam na niego czeka. Niestety, obietnica transcendentnego wręcz doświadczenia nie jest pozbawiona wad, dokładnie tak jak sam serial. Czar, który roztacza, zanim w ogóle włączymy pierwszy odcinek, szybko pryska niczym przekonanie, że tytułowe Osmosis jest całkowicie bezpieczne dla mózgu człowieka.

Ba, dawno nie zdenerwował mnie tak żaden serial, choć istnieje pewna możliwość, że poniekąd... sama jestem sobie winna.

Kiedy pojawiły się zapowiedzi „Osmosis” trudno było nie porównywać serialu z jednym z odcinków wyjątkowego „Black Mirror”, antologii Charliego Brookera. „Hang the DJ” traktował bowiem o technologii, która na podstawie naszych zachowań, przyzwyczajeń itp. wyznacza kompatybilnego – przynajmniej w teorii – z nami partnera i jednocześnie określa, ile czasu z nim spędzimy. Przed byciem częścią tego systemu, z jednej strony, wydawałoby się, ułatwiającego funkcjonowanie, z drugiej strony, tak naprawdę opresyjnego, nie ma ucieczki. Tytułowe „Osmosis” również opowiada o intrygującym rozwiązaniu, które ma zmienić życie ludzkości. Problem tylko w tym, że sami twórcy serialu nie do końca doprecyzowali, jak właściwie miałoby się to stać, dając się ponieść idei romantycznej miłości, która ma zwyciężyć wszystko. Nawet braki scenariuszowe.

Być może błędem od samego początku było przekonanie, że fantastyka naukowa, rozwiązania technologiczne są w serialu najistotniejsze.

Śmiem jednak twierdzić, że tytuł produkcji i główna oś fabularna są dość sugestywne. Tytułowe Osmosis to technologia, która pozwala za pomocą wszczepionego implantu odnaleźć swoją jedyną miłość. Pomysł zrodził się w dramatycznych okolicznościach. Esther, młoda i inteligentna neurobiolog, ocaliła w ten sposób swojego brata, Paula, który znajdował się w śpiączce. Pobudzając jego mózg, dokonała cudu – ten wrócił do świata żywych. Ale nie tylko. Implant sprawił, że mężczyzna ujrzał twarz nieznajomej kobiety, a kiedy ją spotkał, od razu wiedział, że są sobie przeznaczeni. Esther i Paul postanowili więc stworzyć firmę, której zadaniem jest wprowadzić Osmosis na rynek i tym samym pomóc całej rzeszy ludzi odnaleźć swoje drugie połówki. Kobieta wierzy też, że Osmosis, tak jak pomogło jej bratu, uratuje jej matkę, która także przebywa w śpiączce.

Na papierze rzeczywiście to wszystko brzmi pięknie. Miłość jako idea, która przyświeca naukowcom i która ma uratować ludzkie życia.

osmosis recenzja

Problem pojawia się, kiedy rozbierzemy na czynniki pierwsze działanie Osmosis.

Wiecie, jest coś takiego co momentami irytuje w produkcjach science-fiction, ale nie dlatego, że jako widz nie chcę zawiesić niewiary i przyjąć za naturalne prawidła rządzące światem przedstawionym. Wręcz przeciwnie – chcę uwierzyć, chcę dać się pochłonąć, być swego rodzaju bohaterem nowej rzeczywistości, którą odkrywam. Chcę, ale... nie mogę. Bo nic – mówiąc kolokwialnie – nie trzyma się kupy. W głowie pojawiają się elementarne pytania, ale twórcy nie raczą na nie odpowiedzieć. Co tam „nie raczą”, oni przyjmują za pewnik, że problemu nie ma, że jakoś to działa. Przecież nikt nie dziwi się, kiedy w filmie obyczajowym ludzie stąpają po Ziemi, a nie odrywają się od niej i spadają wprost do przestrzeni kosmicznej. Jasne, tylko że w dramacie nie ma potrzeby wyjaśniania, czym jest i jak działa grawitacja.

Na twórcach produkcji science-fiction ciąży podwójna odpowiedzialność. Muszą oni nie tylko zapanować nad intrygą, relacjami bohaterów, ale także od podstaw (albo przynajmniej częściowo) stworzyć nowy świat, mechanizmy, które nim rządzą, ponieważ odbiorca uczestniczy w rzeczywistości, której w ogóle nie zna, np. takiej, w której ludzie bez problemu mogą wystrzelić się w kosmos o własnych siłach. I jakkolwiek absurdalnie może to brzmieć, jestem w stanie kupić wszystko, jeśli tylko ktoś umiejętnie mi to sprzeda. Zachowa spójność, wytłumaczy zasady działania, sprawi, że całość będzie logiczna, zrozumiała.

Twórcy „Osmosis” postanowili nie zawracać sobie głowy takimi przyziemnymi sprawami jak wyjaśnienie widzom całego procesu działania nowej technologii.

Kto by się tym przejmował, wystarczy dorzucić do dialogów trochę trudno brzmiących słów określających różne niezrozumiałe procesy, a będzie wystarczająco science, że nikt nie zwróci uwagi na zbyt dużo fiction.

W „Osmosis” śledzimy ostatnie przygotowania firmy do wprowadzenia tytułowego produktu na rynek. W tym celu ekipa podejmuje współpracę z testerami, którzy mają pozwolić zbadać naukowcom, jak działa Osmosis na żywych organizmach. Dwanaście osób różnej płci, o różnych doświadczeniach i orientacjach seksualnych podejmuje wyzwanie. Każde z nich połyka implant – ten dostaje się do ich organizmów. Tam rozpuszcza się, tworzy na ręce znamię, które sygnalizuje połączenie do sieci jak również bycie pod kontrolą Osmosis. Pracujący nad testami członkowie firmy monitorują reakcje organizmów zaangażowanych w projekt, procesy w nich zachodzące, które pozwalają im zrozumieć zachowania i emocje badanych bez dokładnej wiedzy na temat ich myśli. Efektem wszczepienia implantu jest wykreowanie w głowach testerów wizji idealnych połówek, które są im przeznaczone.

I już tutaj zaczynają się przysłowiowe schody.

Obraz tworzy się na podstawie znajomości mózgu badanego. Nie jest więc wzięty znikąd, ale... trochę na to wygląda. Osoby, których twarze pojawiają się w świadomości badanych, nie są podłączone do sieci Osmosis. System nie wygenerował ich na podstawie podobieństwa do naszych wyśnionych miłości, wskazując realnie istniejące osoby, bo nie miał takiej możliwości. Nasz mózg stworzył jednak wizję realnie istniejących ludzi i – co więcej – nie mamy żadnego problemu z ich odnalezieniem. W jednej ze scen pracownicy Osmosis rozmawiają o tym, że wszyscy badani spotkali już swoje połówki. Czy ktoś zaprząta sobie jakkolwiek głowę, jak do tego doszło? Ależ nie, ten proces jest najwyraźniej nieistotny. Tak jak fakt właściwie przemilczenia problemu natury etycznej, w którym wspomniane połówki bezwolnie stają się królikami doświadczalnymi (to zostaje jedynie zaznaczone, ale nie stanowi głównych pytań założycieli Osmosis o naturę ich działalności).

osmosis recenzja serial

Oglądając „Osmosis” cały czas miałam wrażenie, że musiałam przegapić jakiś ważny moment w serialu. Że to przecież niemożliwe, aby to wszystko działo się tak po prostu, bez jakiegokolwiek ładu i składu. Nie wiem, czy twórcom umknął ten drobny szczegół, że nie zapoznajemy się z produkcją w czasach kamienia łupanego i mimo wszystko technologia, nauka opierają się na jakichś zasadach, a nie na magii. A my mamy tego świadomość. Wydaje się, jak zresztą dość dyplomatycznie pisał autor recenzji w serwisie The Verge, Noah Berlatsky, że nie o technologię tutaj chodzi, a o miłość. Osmosis ma być jedynie środkiem do tego, aby opowiedzieć o naturze ludzkiej, o relacjach, problemach, pojmowaniu uczuć, seksualności. Nie zmienia to jednak faktu, że dbając o spójność, o wyjaśnienie pewnych założeń (a może w ogóle powstanie pewnych założeń, co chyba się nie wydarzyło), twórcy tylko by zyskali, zresztą zyskałby na tym cały tytuł.

Bo samo „Osmosis” w tej warstwie, która wychodzi poza rozwiązania nowoczesnych technologii, nie jest specjalnie zadowalające, a złożone z klisz i zbyt wielu wątków.

REKLAMA

Wirtualna rzeczywistość jest stygmatyzowana, seks demonizowany, a wizja niedalekiej przyszłości oklepana. Ciekawym wątkiem, który – bardzo żałuję – został podjęty, ale spłaszczony, są rozgrywki pomiędzy firmami serwującymi określone wizje miłości, mające charakter polityczny. To byłby szalenie interesujący serial, gdyby poszedł w tę stronę, znaną fanom serialu „3%” (infiltracja, obalenie systemu, polityczne rozgrywki), zamiast podążać szlakiem „The Rain”, którego widziałam dwa odcinki i nie chcę więcej (problem ze stworzeniem świata przedstawionego, jego prawideł). I na nic się zdają odwołania do takich hitów jak „Her” czy wspomniane już „Black Mirror”, kiedy jest nudno i chaotycznie. „Osmosis” zawodzi na całej lini, a potencjału nie ratuje nawet chęć miłości.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA