REKLAMA

Ostatnie zlecenie

Mam nadzieję, że Ostatnie zlecenie jest, notabene, ostatnim filmem, jaki bracia Pang zrealizują w Hollywood. Im więcej ich robią, tym są coraz gorsze. A szkoda! Po rewelacyjnym Oku i Zdjęciu śmierci Oxide i Danny pokazali, że mają potencjał na najbardziej oryginalnych twórców współczesnego kina. Sądzę jednak, że kokosów nie zbiją w trakcie swojej amerykańskiej podróży. Bangkok Dangerous z Nicolasem Cage'em w roli głównej jest remake'em ich debiutu reżyserskiego o tym samym tytule, w niektórych kręgach uważanego za kultowy. Dlaczego więc nowa wersja jest znakomitym kandydatem do Złotej Maliny?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Joe jest bezwzględnym zabójcą na zlecenie. Ma swoje zasady, których się trzyma i zawsze działa w pojedynkę. Chce jednak opuścić swoją posadę i zacząć normalne życie. Zanim tego dokona, musi spełnić ostatnie zadanie w Bangkoku. Poznaje tam jednak głuchoniemą aptekarkę, Fon, oraz nierozgarniętego i młodego złodziejaszka Konga, którzy zmienią doszczętnie jego życie i postrzeganie na świat. Dodatkowo musi uważać, aby nie wpaść w ręce mafii obserwującej go na każdym kroku.

REKLAMA

Bangkok - ostatnie zlecenie z roku 1999, mimo aury swoistego kultu, jest słabym filmem - trzeba to przyznać. Widać zdecydowany przerost formy nad treścią. Interesująca fabuła została przekazana w sposób eksperymentalny, sugerując bardzo poetycki styl kina sensacyjnego. Ten typ realizacji mocno męczył. Postmodernistyczna narracja nie spełniała swojego zadania i nużyła widza, który oczekiwał wartkiej akcji. Remake pod tym względem jest bardziej uniwersalny i prostszy. Napełniony dynamicznymi scenami gonitw oraz strzelanin, utrzymuje konwencję porządnego i trzymającego w napięciu thrillera. Niestety, wraz z upływem czasu tracimy nasze początkowe zainteresowanie, gdyż obraz staje się tylko zamerykanizowaną kolorową wydmuszką.

Powodem takiego rozumowania jest beznadziejnie głupi scenariusz. Te wszystkie wątki, które miały przynajmniej najdrobniejszy sens w wersji oryginalnej, są wrzucone na siłę i uschematyzowane zgodnie z zasadami hollywoodzkich remake'ów. Główny bohater nie jest głuchoniemy jak w przypadku wcześniejszego filmu, co można odebrać jako poważną wadę. Postać Konga, mimo męczącej formy, była w pewien sposób magiczna i niespotykana. Ostatnie zlecenie idzie po najlżejszej linii oporu i tworzy z Joe'a bohatera narodowego poszukującego moralnej sprawiedliwości. Głuchoniema jest za to kobieta, w której się zakochuje. Niestety, jest to wątek niepotrzebny - szczególnie, że został rozwiązany w taki, a nie inny sposób. Stopniowo rozwijająca się miłość między Joe'em a Fon przypomina marną komedię romantyczną, co w scenariuszu z 1999 r. miało aspiracje na ambitny romans z brutalnym i brudnym obrazem miasta w tle. Tych i wiele innych drobnostek, które były cechami charakterystycznymi pierwowzoru, zostało tak przeobrażonych, że brakuje im wiarygodności i logiczności.

W dodatku zarys psychologiczny postaci jest płytki. Jason Richman i Oxide Pang Chun skupili się najmocniej na wrażeniach estetycznych, pozostawiając rozwój bohaterów im samym. Lecz bez odpowiedniej opieki, "stworzenie" zginie śmiercią naturalną, a odgrywający główną rolę Nicolas Cage sam kopie sobie grób. Aktor stosuje tu taktykę "jednej miny", którą zaczął wykorzystywać od czasu Skarbu narodów tudzież Kultu. Co więcej, jest ucharakteryzowany niczym połączenie Ghost Ridera i Franka Cadillaca z Next, a rzuca patetycznymi hasłami przypominającymi osobistą narrację Dextera. Nie da się potraktować sprawy poważnie, kiedy sam aktor nie potrafi odegrać swojej roli w przyzwoity sposób.

REKLAMA

Pomimo tych wielu wad, film ma jedną dość widoczną zaletę - prezentuje nam kulturę Bangkoku, pokazując przeróżne intrygujące miejsca i potęgując tym wspaniały klimat tego rejonu (np. pływający targ). Ten walor edukacyjny w pewnym jednak stopniu niweluje brudny i zepsuty obraz największego miasta w Tajlandii ukazanego wyraźnie w pierwowzorze, teraz fascynując ukazywaniem nieznanych dużym rzeszom publiki urbanistycznych zakamarków. Dlatego mimo neonowej stylizacji mafijnego życia w stylu Scarface możemy spokojnie stwierdzić, że nakreślone tło jest adekwatne i wiarygodne w stosunku do czasów współczesnych.

Nie podniesie to jednak klasy filmu. Ostatnie zlecenie jest niewypałem, marną próbką podrobienia amerykańskiego i azjatyckiego kina akcji. Nawet problemy moralne głównego bohatera nie są na tyle prawdziwe, aby stały się faktem. Zaś finałowa scena, która w Bangkok - ostatnie zlecenie była istnym majstersztykiem, w wersji amerykańskiej jest kolejną absurdalną końcówką rodem z Hollywood. Bracia Pang! Nie tego od was oczekiwaliśmy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA