REKLAMA

Rok po nakręceniu Morderstwa, Alfred Hitchcock wziął na swój warsztat sztukę Johna Galsworthy'ego analizującą brytyjskie klasy społeczne. I pomimo wysunięcia całkiem intrygujących wniosków, Oszustwo zdaje się być jednym z najsłabszych filmów w karierze reżysera.

11.03.2010
23:33
Rozrywka Blog
REKLAMA

Rodzina Hillcrestów od pokoleń osiedla ziemię na przepięknych terenach angielskiej prowincji. Wkrótce jednak pobliskie domostwa zaczyna po kolei zajmować pan Hornblower mający zamiar wysiedlić tamtejszych rezydentów i zbudować na łonie natury potężne fabryki. Hillcrestowie nie są zadowoleni z takiego przebiegu sytuacji i postanawiają wykupić ziemię, jaką Hornblower ma zamiar zdobyć na aukcji. W ostateczności, nowo przybyłemu mieszkańcowi udaje się wygrać licytację stając się tym samym prawowitym właścicielem gruntu. Hillcrestowie nie dają jednak za wygraną i postanawiają zaszantażować Hornblowera, gdy dowiadują się o skandalicznej przeszłości jego synowej.

REKLAMA

Alfred Hitchcock w Oszustwie nie do końca odszedł od inspiracji z Morderstwa. Szekspir miał najwyraźniej ogromny wpływ na XIX-wiecznych prozaików, których najczęściej Hitchcock adaptował. Tym razem, otrzymujemy dysputę między rodzinami rodem z Romeo i Julii. Motywem przewodnim nie jest jednak afera miłosna, a gruntowa. To właśnie spór o ziemię napędza konflikt, który w ostateczności prowadzi do tragicznych wydarzeń. Nie jest to charakterystyczny motyw w kinie tego londyńskiego twórcy dlatego też wierni fani Alfreda mogą się poczuć srodze zawiedzeni. Intryga jest tu jasna i klarowna od samego początku i nie ma zaskakującego zwrotu akcji. Brakuje istotnego punktu zaczepienia, który stworzyłby produkcję ciekawszą, bo to najpoważniejsza wada całości.

Oszustwo w sposób jednostronny analizuje brytyjską klasę wyższą (Hillcresterowie) konfrontując ją z nowobogackimi przybyszami. Problem w tym, że ta dysputa nie jest obserwowana przez osobę trzecią, niebiorącej udziału w całej aferze. Widzom przedstawione zostały jedynie punkty widzenia obu stron, przez co ciężko jest odczuć względem nich jakąkolwiek sympatię. Obydwie rodziny są żądne, aby udowodnić swoją rację i wygrać tę nierówną walkę, nawet jeśli mają do zwycięstwa dojść po trupach. To wyjątkowo negatywne przedstawienie relacji w wyższych sferach angielskich. Stereotyp arystokratycznego dżentelmena zostaje zniszczony, a zamiast tego widzimy snobistycznych osobników widzących jedynie czubek własnego nosa. Z jednej strony, poprzez takie negatywne nastawienie obraz wydaje się być wiarygodny, ale z drugiej nie dostarcza emocji, jakich moglibyśmy się spodziewać po Hitchcocku.

W filmie została również zmieniona forma, znana z wcześniejszego filmu. W Morderstwie obserwowaliśmy wyraźnie dyskurs urbanistyczny bezwzględnie służący w nakreśleniu klimatu noir. Tym razem, przedstawiona zostaje obraz angielskiej wsi podlegającej klasie wyższej. Szkoda, że zaledwie parę scen toczy się na zewnątrz, aby móc uwiecznić piękno natury brytyjskich terenów. Większa część akcji dzieje się w posiadłościach zwaśnionych rodzin. Czyni to całą produkcję dość statyczną i bardziej przypominającej sztukę teatralną. Autor najwyraźniej nie odszedł zbytnio od konwencji zaprezentowanej w literackim pierwowzorze. Dobrze to świadczy o reżyserze, gdyż widać, że ma szacunek do wierności adaptacji, ale ukazanie historii w tej jednolitej scenerii nie dość, że nie zainteresuje przeciętnego widza, to jeszcze powoduje, że tak istotny dyskurs wiejski zaczyna się gubić.

REKLAMA

Mimo wszystko, obraz należy do gatunku "suspensu". Można go tam umieścić, gdyż w pewnym momencie film napędzany jest tajemnicą synowej Hornblowera. W tym przypadku, ta niewiedza i obserwowanie przestraszonej Chloe Hornblower jest zabiegiem służącym identyfikacji widza z bohaterką. Dlatego, kiedy sekret wychodzi na jaw, zostaje wytłumaczony w tak okrężny sposób, że dalej jesteśmy trzymani w napięciu czekając na ostateczne rozwiązanie. Hitchcock stosuje dość nietypową technikę, dzięki której nawet skandal na tle obyczajowym staje się idealnym tematem na wywołanie u widza poczucia winy i delikatnego napięcia. Tym elementem reżyser tak naprawdę uratował Oszustwo od zupełnej porażki.

Gdyż, niestety, film nie dostarcza wyjątkowych emocji oraz interesujących wartości. Płytki obraz krytykowanej klasy wyższej nie był w tamtych czasach niczym innowacyjnym, a gdy zostanie podany w takiej odsłonie, to nie dokona żadnej ważnej mentalnej rewolucji. Szkoda, gdyż materiał literacki miał ku temu aspiracje. Zamiast tego, po raz kolejny odkrywamy znamienne karty z historii kinematografii. Scena w sali aukcyjnej, gdzie kamera przeskakuje z jednej osoby na drugą jest w dalszym ciągu imponująca. Ale dla współczesnego widza to zdecydowanie za mało.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA