REKLAMA

Postapokaliptyczna opowieść o tym, czym grozi fanatyzm religijny. „Outpost” to nowa książka twórcy „Metro 2033”

Do sprzedaży trafiła już nowa książka twórcy uniwersum „Metro 2033”. Dmitrij Głuchowski znowu zabiera się za apokalipsę i w „Outpost” bierze na cel swojej satyry ludzi głęboko wierzących.

Outpost: nowa postapokalipsa Dmitrija Głuchowskiego, twórcy Metro 2033
REKLAMA
REKLAMA

„Outpost” to tytuł nowej książki rosyjskiego pisarza Dmitrija Głuchowskiego. Autor już wiele lat temu zasłynął za sprawą powieści „Metro 2033”, jej obu kontynuacji, stworzonej na ich podstawie serii gier wideo, a także wykreowanego na jej kanwie literackiego uniwersum, które nowymi bohaterami zasiedlają twórcy z najróżniejszych krajów świata, wśród których znalazło się nawet kilku z Polski.

Chociaż twórca cyklu „Metro 2033” jest ściśle kojarzony z gatunkiem science fiction, a konkretnie jego wycinkiem skupiającym się na pokazaniu (i to w krzywym zwierciadle) świata po wojnie atomowej, to ma w dorobku również wiele innych książek. Wśród nich warto wymienić m.in. „Tekst” i „Futu.re” oraz zbiór opowiadań „Witajcie w Rosji”, w których świat jest bliższy temu naszemu.

Po kilku romansach z innymi gatunkami Dmitrij Głuchowski powraca z typową dla siebie postapokaliptyczną historią.

„Outpost” nie jest przy tym świeżutką opowieścią. Historię tytułowej placówki pisarz przedstawił nam jeszcze przed premierą papierowej edycji w ramach słuchowiska o tym samym tytule, które podzielonego na 10 części odpowiadającym rozdziałom książki. Pisarz buduje w nich nowy świat przedstawiony, jakże odmienny od tego z „Metro 2033” i jego kontynuacji, niezwykle leniwie.

Niestety w przypadku powieści, która powstawała jako słuchowisko, kolejne rozdziały w „Outpost” są na tyle krótkie, a nierzadko już po dwóch albo trzech stronach zmieniamy punkt widzenia. Być może w przypadku audiobooka to się sprawdzało, ale paradoksalnie, chociaż historia wolno się rozkręca, podczas lektury byłem aż zmęczony ciągłymi zmianami perspektywy.

„Outpost” nie udaje kontynuacji cyklu „Metro 2033” i to nie tylko dlatego, że bohaterowie żyją na powierzchni ziemi.

Na pozór wszystko jest tutaj na swoim miejscu i w rzeczywistości „Outpost” postaci również muszą borykać się ze skutkami jakiejś apokalipsy. Ta nastąpiła jednak nieco później i była mniej dotkliwa dla środowiska. Dzięki temu nadal istnieje pewna namiastka państwowości sterowanej centralnie (aczkolwiek z mapy zniknęła Rosja, a bohaterowie są częścią kraju nazwanego na cześć Moskwy).

Muszę przyznać, że wyjście na powierzchnię było nieco odświeżające, a możliwe, że uniwersum „Metro 2033” stworzone przez Głuchowskiego blisko dekadę temu, mogło już ograniczać nawet samego autora. Pisarz zamroził w nim w końcu naszą rzeczywistość z 2013 roku i z tego powodu z biegiem lat nasza perspektywa rozjeżdża się z tą, jaką mają bohaterowie cyklu pamiętający świat sprzed upadku bomb.

Gdyby nie to, jeden z bohaterów nie znalazłby ważnego z punktu widzenia fabuły iPhone’a z Face ID!

Różni się też znacznie miejsce akcji, które nie jest ciasną stacją metra, a małą osadą na skraju Wołgi zatrutej bliżej nieokreślonymi chemikaliami. Z wody wydobywa się gęsta mgła, w której tonie most prowadzący na drugą stronę rzeki. Co właściwie się za nią znajduje? Kogo można tam spotkać? Czy są tam potwory? Jak wyjaśnić to, że ludzie wysłani na zwiad nigdy nie wrócili?

Odpowiedzi na te pytania szuka jeden z głównych bohaterów książki, czyli młody Jegor. 17-latek jest przyszywanym synem tutejszego watażki, który z nadania Moskwy zajmuje się setką mieszkańców osady, która pilnuje przejścia przez rzekę. Wszyscy prowadzą leniwą egzystencję i jedynym ich zmartwieniem jest to, czy będą mieli co do garnka włożyć, bo Moskwa często nie kwapi się z wysyłaniem zapasów.

Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia z mgły wyłania się straszliwy potwór, którego nie imają się kule.

Szybko się przy tym okazuje, że to nie był taki prawdziwy potwór per se, tylko głuchy mnich niosący w ręku proporzec, a jego nieziemski ryk to były intonowane zza maski przeciwgazowej religijne przyśpiewki. Pojawienie się tej postaci w obozie wywołuje naturalnie wielkie poruszenie, zwłaszcza wśród osób wierzących, a po zgłoszeniu tego do stolicy nie trzeba było długo czekać, aż pojawiły się posiłki.

Zanim członkowie wyprawy wyruszą za most, mija jednak trochę czasu, a my mamy okazję prześledzić relacje pomiędzy bohaterami. Poznajemy zarówno kucharza, który suszy dowódcy głowę z powodu braku zapasów, jak i Michelle, czyli żyjący swoim dawnym życiem zamkniętym w obudowie iPhone’a obiekt westchnień Jegora. Do tego dochodzi para staruszków, która postanowiła wreszcie wziąć ślub…

Dmitrij Głuchowski za motyw przewodni wybrał tym razem wiarę chrześcijańską.

Tak jak w „Metro 2033” główny bohater raz po raz wpadał w łapy to faszystów, to komunistów, to kanibali, a wszystkie te grupy przedstawione zostały w krzywym zwierciadle, tak tutaj autor postanowił skupić się na osobach fanatycznie religijnych. Zagrożenie, które czyha za wodą, w jakiś sposób wpływa na tych najgorliwiej wierzących chrześcijan, w tym na matkę głównego bohatera.

Dmitrij Głuchowski nie krytykuje przy tym wiary per se, a jedynie nabija się trochę z ludzi, którzy często widzą znaki tam, gdzie ich nie ma. W centrum jego opowieści są przy tym, jak zwykle, nie jakieś generyczne potwory, a zwykli ludzie, którzy nie zawsze podejmują dobre decyzje, ze swoimi wszystkimi wadami i przywarami. Dzięki temu nawet jeśli są nieco przerysowani, to łatwo jest się z nimi identyfikować.

REKLAMA

Przyznam też, że rozwiązywanie zagadki zła zza Wołgi razem z autorem i jego nowymi bohaterami sprawiło mi mnóstwo frajdy i dokładnie tego od jednego z moich ulubionych pisarzy oczekiwałem. Co prawda nieco żałuję, że momentami miałem wrażenie, iż pomimo wolno rozwijającej się akcji same rozdziały były nieco przykrótkie, ale do tej sprzeczności idzie się na szczęście przyzwyczaić.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA