Choć wielu znawców popkultury to właśnie z premierą "Rodziny Soprano" wiąże początek złotej ery seriali telewizyjnych, to właśnie "Oz" tak naprawdę jako pierwszy otworzył drzwi do telewizyjnej rewolucji w produkcji oryginalnych treści.
Jeśli miałbym być totalnie dokładny, to "Oz" nie był do końca pierwszym serialem, który wyróżniał się na tle oferty telewizyjnej w latach 90. Takie serie jak "Twin Peaks", "Przystanek Alaska" czy "The Commish" prezentowały kompletnie odmienną jakość względem ówczesnych standardów srebrnego ekranu. Były to autorskie produkcje, ambitne zarówno od strony realizacyjnej, jak i fabularnej. Mimo wszystko były to "pojedyncze strzały". Rozsiane po latach 90. w mniejszych bądź większych odstępach czasu. Tak więc właśnie od "Oz" (a nie, jak wielu sądzi, od "Rodziny Soprano") rozpoczęło się artystyczne poruszenie, które niedługo później dało światu to, co dziś nazywamy "złotą erą seriali telewizyjnych".
"Oz" doczekał się 6 sezonów (56 odcinków). Emitowany był w stacji HBO od lipca 1997 roku. I od tego momentu telewizja nigdy już nie była taka sama.
Jego twórcą (showrunnerem, choć wtedy jeszcze nie używało się tego określenia) był Tom Fontana. Była to pierwsza, oryginalna, godzinna seria dramatyczna produkcji HBO.
Tytułowe Oz to zdrobniała i potoczna nazwa więzienia Oswald. Placówka o zaostrzonym rygorze gościła w swoich smutnych murach największe szumowiny prosto ze społecznego rynsztoka. Ćpunów, gwałcicieli czy morderców. Akcja lwiej części serialu rozgrywała się w Emerald City – bloku więziennym powstałym jako eksperyment – gdzie w jednej przestrzeni znajdowali się najgorsi z najgorszych. Manager Emerald City, Tim McManus, kierował się poczuciem misji i (naiwną?) wiarą w to, że proces resocjalizacji jest możliwy, trzeba tylko dać więźniom szansę i warunki ku temu. Em City odznaczał się sztywną kontrolą, ale też umożliwiał więźniom interakcje i naukę. "Oz" nie był przesłodzoną bajeczką, serialowi daleko do naiwnej afirmacji przemiany najgorszej patologii w grupkę aniołków.
Tym bardziej, że "Oz" to nie "Prison Break". Tutaj nie brakowało naprawdę mocnych, krwistych postaci i drastycznych, wręcz szokujących scen.
W Em City wyrok odsiadywali bowiem bardzo różni ludzie. Od seryjnych przestępców, po grupy nazistów. Dodano do tego także przedstawicieli różnych ras (Afroamerykanie, Włosi, Latynosi, biali), religii (muzułmanie) i mniejszości seksualnych.
W tych ekstremalnych warunkach, jak w soczewce, wychodziły na wierzch potężnie ciężkie tematy, komentujące najciemniejsze zakamarki naszego społeczeństwa. "Oz" jako pierwszy serial telewizyjny mierzył się na taką skalę i z taką głębią z tematami homofobii, rasizmu, gwałtu, religijności, relacji między kompletnie różnymi od siebie środowiskami. "Oz" był więc surową i bezwzględną hiperbolą relacji międzyludzkich, brutalnym studium konfliktów – tego jak się rodzą i w jaki sposób da się, o ile to możliwe, je rozwiązywać.
Sama struktura narracji w "Oz" była absolutnie przełomowa w telewizji.
Serial zbudowany był z mozaiki mikro-historii skupionych na różnych postaciach, bądź grupkach ludzi. Jednocześnie, strukturalnie, opowiadając też jedną, główną historię. Geografia relacji pomiędzy więźniami, topografia zależności między nimi oraz wszelkie niuanse wynikające z sytuacji i miejsca, w którym się znaleźli inspirowała nie tylko twórców "Orange Is The New Black" od Netfliksa, ale i inną produkcję HBO – "Grę o Tron".
"Gra o Tron" zresztą zapożyczyła bardzo dużo motywów od "Oz". Począwszy od przebiegłych i dramatycznych w skutkach intrygach, a kończąc na bezwzględnej przemocy i epatowaniu brutalnością. Zarówno psychiczne jak i fizyczne starcia pomiędzy bohaterami serii były tu tak szczerze i bezkompromisowo pokazane, że chwilami trudno było nie odwrócić wzroku od ekranu.
"Oz" było też bezpośrednią inspiracją dla wielu innych seriali. Przede wszystkim duży jej wpływ widać w jednej z najlepszych telewizyjnych produkcji wszech czasów, czyli w "Rodzinie Soprano". Ślady "Oz" można też znaleźć choćby w "The Wire", którego twórca David Simon wyruszył do kierownictwa HBO z pomysłem stworzenia serii właśnie po obejrzeniu produkcji Tony'ego Fontany. Mozaikowa budowa serialu została później brawurowo odtworzona chociażby w kompletnie odmiennej gatunkowo serii "Lost".
"Oz" dał też światu pierwszego tak przerażającego i kompleksowo zbudowanego antybohatera w historii telewizji - granego przez J.K. Simmonsa Vernona Schillingera.
Przywódca gangu nazioli Schillinger porażał swoją bezwzględnością, brakiem jakichkolwiek skrupułów, budził nienawiść, obrzydzenie. Z czasem jego postać zaczęła być pokazywana chwilami w innym świetle, przez co można było poczuć do niego sympatię. Czasem wręcz mu kibicowaliśmy. Bo ogromną zaletą "Oz" było to, że pokazywał nam tych samych ludzi, znajdujących się w jednym miejscu, ale zderzających się z różnymi sytuacjami, często ekstremalnymi. Co prowadziło do tego, że ich zachowanie w dużej mierze było określane właśnie przez warunki, w których się znajdowali. Wszystko tak naprawdę zależało od sojuszy, które rodziły się w odpowiedzi na konkretne zagrożenia bądź cele. Zupełnie jak w prawdziwym świecie, tyle że tu pokazane w skondensowanej formie.
Wracając jeszcze do Vernona Schillingera – postać ta nie tylko zainspirowała twórców do powołania do życia takich jego serialowych kuzynów, jak Tony Soprano, Dexter czy Heisenberg z "Breaking Bad", ale też rozpoczęła wspaniałą karierę samego J.K. Simmonsa, który niedługo później stał się rozchwytywanym aktorem pierwszego i drugiego planu w Hollywoodzkich produkcjach, małych i dużych.
Serial "Oz" zmienił właściwie wszystko w telewizji. Przekroczył wszelkie granice tego, co można pokazać i o czym można opowiadać.
Samo więzienie i znajdujący się w nim przestępcy to tylko punkt wyjścia do obszernej i pełnej rozmachu przypowieści o społeczeństwie. Nikt wcześniej nie opowiadał tak kompleksowo o genezie przemocy, nie zderzał z nią widza. Nikt też tak głęboko nie zgłębiał psychologii seksu oraz nie pokazywał tak otwarcie postaci homoseksualnych.
Nawiązania, zarówno w tytule jak i w nazwie bloku Emerald City, do Czarnoksiężnika z Oz są oczywiście nieprzypadkowe. Z tymże "Oz" to przerażająca niczym rasowy horror dramatyczna parafraza opowieści o Dorotce, która znalazła się daleko od Kansas.
Ostatni odcinek "Oz" pojawił się na antenie w lutym 2003 roku. Dziś, 15 lat później, nie sposób nie zauważyć dziedzictwa tego serialu, który żyje nadal w młodszych od siebie produkcjach.