„Pani Fletcher” od HBO to słodko-gorzka opowieść o odnajdywaniu nowego rytmu w życiu. Oceniamy miniserial HBO
„Pani Fletcher” to nowy miniserial HBO bazujący na bestsellerowej książce autorstwa Toma Perrotty. Autor tym razem postanowił jeszcze silniej niż przy serii „Pozostawieni” zaangażować się w produkcję serialowej adaptacji swojego dzieła i stał się showrunnerem nowego projektu.
OCENA
„Pani Fletcher” opowiada historię 45-letniej kobiety, która odkrywa siebie na nowo po tym, jak jej jedyny syn „wyfrunął z gniazda” i wyjechał na studia. Eve (świetna, nie bojąca się wyzwań i przyciągająca do ekranu Kathryn Hahn) początkowo nie wie, co robić ze swoim wolnym czasem. Szefowa ośrodka spokojnej starości zaczyna zatem coraz częściej i chętniej oglądać produkcje pornograficzne w Internecie. Zapisuje się też na zajęcia z kreatywnego pisania, gdzie poznaje nowych nietuzinkowych znajomych.
„Pani Fletcher” to dramat, jednak z komediowym zacięciem. Mieszanka, która wielokrotnie sprawdziła się w innych produkcjach HBO, również tutaj przyczynia się do stworzenia niepowtarzalnej atmosfery serialu. Mimo że produkcja posiada elementy, które przywodzą na myśl inne produkcje, tak naprawdę jej prawdziwy rys trudny jest do uchwycenia prostymi porównaniami.
„Pani Fletcher” ma własny smak i wyraz, a Kathryn Hahn kradnie każdą scenę dla siebie.
Jej bohaterka, która przez całe życie zajmowała się opieką nad innymi, po wyprowadzce syna traci nagle grunt pod nogami. Kobieta z początku zupełnie nie wie, co ze sobą zrobić. Jednak w trakcie trwania serialu coraz mocniej zaczyna walczyć o siebie i swoje potrzeby.
Powolna i subtelna przemiana bohaterki jest elementem, który najbardziej przyciąga do serialu. Warto jednak wynotować także drugi ważny wątek produkcji. Ten związany z życiem jej syna, Brendana (niezły Jackson White). Chłopak, który od zawsze polegał na matce, nagle odkrywa że czuje się zagubiony w murach swojej uczelni. Żaden z jego dotychczasowych sposobów bycia i działania zdaje się nie przynosić upragnionych skutków. Trudno mu też utrzymać znaczące relacje z rówieśnikami, mimo wielu różnych prób.
W tym kontekście bardzo ciekawy jest w szczególności odcinek czwarty, ukazujący relacje chłopaka z ojcem. W czasach, gdy wielu odbiorców z rozrzewnieniem wspomina rozmowę z rodzicielem w oscarowym filmie „Tamte dni, tamte noce”, sceny z udziałem ojca (dobry Josh Hamilton) z „Mrs. Fletcher” wywołają diametralnie odmienne emocje.
Scena tej wymiany zdań to bowiem wyborny moment, ukazujący nie tylko złożoność ludzkiego charakteru, ale i specyficzną odmianę samolubności, w której człowiek nawet nie zauważa drugiej osoby. Moment ten silnie oddziałuje na bohatera i samego widza, ustawiając całą sytuację rodzinną w zupełnie nowym świetle.
Moment ten pokazuje też niezwykłą umiejętność Perrotty, a przede wszystkim scenarzysty tego odcinka, Erica Ledgina, w wyłapywaniu subtelności ludzkiego zachowania.
To wszystko sprawia, że „Pani Fletcher” to słodko-gorzka opowieść, która zostaje z widzem i unosi się wokół niego na długo po seansie.
Produkcja określana jest przez stację jako miniserial, ale spokojnie widzę w tej historii potencjał na kolejne sezony.
Biorąc pod uwagę, że poprzednie dzieło Perrotty - „Pozostawieni” rozrosło się ponad materiał wyjściowy, a w te wakacje dostaliśmy 2. sezon „Wielkich kłamstewek”, który nie bazuje już na książkowym pierwowzorze, nie obraziłbym się, gdyby włodarze HBO zdecydowali się opowiedzieć dalsze losy bohaterów „Pani Fletcher”.
Jest bowiem coś niezwykle urzekającego i prawdziwego w dylematach bohaterów oraz ich nieumiejętnych i nieporadnych próbach ułożenia swojego życia na nowo. „Pani Fletcher” staje się dzięki temu idealną pozycją na jesienne dni, gdy sami zastanawiamy się, co zrobić z coraz dłuższymi wieczorami.
Pierwszy odcinek serialu jest już dostępny na platformie HBO GO.
Kolejne pojawiać się będą w serwisie HBO GO. Serial można oglądać także na antenie HBO, gdzie odcinki trafiają premierowo w każdy poniedziałek o godzinie 21.10.