Mam nadzieję, że wiecie, iż „Peaky Blinders” wrócił na Netfliksa. Nowy sezon jest naprawdę wyśmienity
Co roku obiecuję sobie, że z „Peaky Blinders” dam sobie spokój. Co roku jednak, gdy już kończę oglądanie, niecierpliwie czekam na kolejną serię. I cóż, tym razem oczekiwanie może być jeszcze intensywniejsze.
OCENA
Uwaga na spoilery.
4. sezon „Peaky Blinders” skończył się tak, że nie spodziewałem się przesadnie dużych emocji po jego następcy. Wiedziałem co prawda, że za każdym razem daje się uwieść przez wspaniałe kadry, intensywną akcję, doskonałe aktorstwo i ten wspaniale zarysowany klimat lat 20. XX wieku. Ale jednocześnie twórcy ciągle podnosząc stawkę i status przestępczej rodziny, muszą w pewnym momencie się zatrzymać, choćby po to, żeby Thomas i jego krewni mogli sięgać jeszcze wyżej.
Oczywiście, jak wysoko bohaterowie by nie zaszli, tak czy inaczej zawsze muszą wrócić do Birmingham i skonfrontować się ze swoją przeszłością lub przeciwnikami. Tak już ta produkcja jest skonstruowana, ale nie ma w tym niczego złego. O to przecież chodzi, taka jest ta rodzina - prędzej czy później ich robotnicza przeszłość wyjdzie na jaw.
5. sezon „Peaky Blinders” powtarza ten schemat.
Kryzys na amerykańskiej giełdzie każe Thomasowi, Michaelowi, Poly i reszcie zweryfikować swoje plany i spotkać się w rodzinnym mieście. W tym czasie głowa rodziny, Thomas Shelby, coraz bardziej osuwa się w odmęty szaleństwa. Nie sypia, przypomina sobie dawną miłość, ma manię, że ktoś chce go zrzucić z tronu. Jednocześnie cynicznie gra w parlamencie, korzystając z robotniczego pochodzenia, staje się ludowym trybunem, jednocześnie za nic ma obietnice, które złożył swojej familii, że od tej pory Shelby grają legalnie i uczciwie.
Muszę się do czegoś przyznać. Gdy tylko „Peaky Blinders” wylądowali z nowym sezonem w serwisie Netflix, byłem gdzieś na granicy między „to już było” a „meh, wolałbym obejrzeć coś innego”.
Kwadrans później nuciłem rockowe kawałki, których w tej serii jest jakby więcej, prawie przybiłem piątkę Arthurowi (uwielbiam tego bohatera), współczułem Thomasowi i irytowałem się, że Michael nie sprzedał akcji przed krachem. I przyznam, że widzę, iż 5. seria nie różni się może bardzo od poprzednich, ale wszystko to, za co pokochaliśmy produkcję na początku, tu wybrzmiewa wyjątkowo intensywnie.
To ciągle jeden z najlepiej nakręconych seriali, jakie widziałem. A już w premierowym odcinku 5. sezonu widzimy kilka scen tak mocnych i tak wysmakowanych, że aż trudno oderwać od nich wzrok. I jednocześnie są tak brutalne i naładowane emocjonalnie, że od razu wiemy, że zostaną z nami na długo. Do tego niesamowita muzyka, tak bardzo podkręcająca akcję i to, jak odbieramy bohaterów, że czasem aż zahacza o kicz. Ale nic w tym złego, bo ogląda się to wybornie.
Miałem zresztą wrażenie, że miejscami ten nowy, podkręcony sezon przypomina film Guya Ritchiego pt. „Rock'N'Rolla”, a kiedy jeszcze usłyszałem z telewizorowych głośników I’m A Man od Black Strobe, od razu poczułem, że tak jak prawdziwemu rockandrollowcowi z filmu autora „Porachunków”, tak samo rodzinie Shelbych nie chodzi o dobre życie, forsę, dragi czy prestiż. Oni chcą mieć wszystko.