Panowie szlachta do stołu siedli i biesiadowali. "Szubienicznik" Piekary zniechęca czytelnika?
Jacek Piekara potrafi pisać efektowne i przyjemne fantasy, o czym można się przekonać, spotykając z Arivaldem z Wybrzeża. Bez problemu wciąga czytelnika również w bardziej rozbudowany i głębszy świat, prezentowany choćby w cyklu o Mordimerze Madderdinie - inkwizytorze, który rozwiązuje zagadki tropiąc heretyków i czarownice. W "Szubieniczniku" ruszamy zaś do sarmackiej Polski. Tylko po co?
Piekara to wszechstronny pisarz, dlatego „Szubienicznik” rozgrywający się w czasach panowania Jana III Sobieskiego, oraz zapowiedź zagadki bez mała kryminalnej, to wystarczający pretekst, aby po książkę sięgnąć. To zresztą nie pierwsza wyprawa autora do Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Piekara uraczył nas już wcześniej „Charakternikiem”, rozgrywającym się w tej samej epoce, po śmierci Króla Jana, natomiast zdecydowanie mroczniejszym i brutalniejszym od "Szubienicznika". Była to książka, w której autor tak bardzo skupił się na przedstawieniu Polski szlacheckiej jako kraju pełnego warchołów i pijaczyn z długim wąsem, że niewiele pozostało już miejsca na coś innego, pankowie snuli się tu i tam. Niewiele z tego wynikało. Czytając „Szubienicznika” miałem wrażenie, że znowu wracam do tej opowieści, innej, ale powinowatej.
Czytelnik spotyka się z głównymi bohaterami w majątku stolnika Hieronima Ligęzy, u którego zatrzymuje się podstarościc Jacek Zaremba oraz kilku innych, nieoczekiwanych przez właściciela tych ziem, gości. Skąd się wzięli? Tego właśnie ma wywiedzieć się Zaremba, serdeczny przyjaciel Ligęzy, którego ten wezwał, bowiem ktoś podszył się pod stolnika wysyłając listy z zaproszeniami do owych panów. To Polska szlachecka, bogata, a więc Sarmaci siadają do stołu i biesiadują, rozprawiając o wszystkim i o niczym, a w między czasie, trzech szlachciców tragedie swe przybliża, tęgo przy tym popijając.
Sadzając bohaterów za stołem suto zastawionym jadłem, Piekara uczynił tę historię nieco zbyt powolną, również z tego względu, że rozwija się bardzo leniwie, nużąco wręcz, a kiedy, już blisko finału, odrobinę przyspiesza, raptownie i znienacka się kończy. Nie jest to niestety zakończenie, które prostuje wszelkie zawijasy fabuły i wyjaśnia zagadkę, ale ciachnięcie szablą w pół słowa historii, którą dalej możemy oczywiście śledzić jeśli... zakupimy tom drugi. Zaraz, zaraz, czy ktoś mówił o tym, że to powieść w odcinkach lub jakiś cykl? Nikt nie wspominał, bowiem próżno szukać na okładce informacji, że to pierwszy tom serii. Takich zagrań nie lubimy.
„Szubienicznik” może się podobać ze względu na stylizowaną, dawną polszczyznę, a w długich, rozwlekłych wywodach bohaterów można odkryć niemało interesujących wiadomości z życia szlachty i jej sposobu pojmowania świata. Dynamicznej przygody, podjazdów, czy bitew, nie ma w „Szubieniczniku” wcale, poza jednym wyjątkiem. Można się na to zgodzić, tak samo jak na polityczne i obyczajowe wątki, które często przewijają się w rozmowach szlachciców. Polityka wyziera z kart książki i macha do czytelnika również dlatego, że autor znajduje niejedną analogię pomiędzy dawnymi czasami, a obecnymi.
„Szubienicznik” jest ciężki i problematyczny, bowiem przeciętnych czytelnik sięgnie po książkę, aby spotkać przygodę a nie po to, aby trafić na proszone obiady i słuchać opowieści snutych przy stole. Może gdyby historia miała chociaż wyraziste zakończenie, rozczarowanie nie byłoby tak duże. Niestety, po kolejne tomy sięgać już nie zamierzam, znam lepsze sposoby, aby się umęczyć i zmordować.