Niezły pomysł i zmarnowany potencjał. Pierwsza noc oczyszczenia odcina kupony od poprzednich filmów
Seria Purge, czyli Noc oczyszczenia, zjada własny ogon. Po raz czwarty dostajemy odgrzewany kotlet o zalegalizowanej anarchii z politycznym podtekstem. Niestety film jest do bólu przewidywalny.
OCENA
Pierwsza noc oczyszczenia to czwarta część w serii thrillerów przedstawiających legalną masakrę na ulicach Stanów Zjednoczonych. Znajdująca się u władzy partia Nowych Ojców Założycieli doszła bowiem do wniosku, że 12-godzinna, bezpardonowa walka na śmierć i życie oczyści amerykańskich obywateli z agresji i sprawi, że przez pozostałych 364 i pół dnia będą potulni jak baranki.
Pierwsza noc oczyszczenia opowiada o początkach tego nielogicznego procederu.
Psycholog, dr Updale, tłumaczy, że jeśli na krótki czas usuniemy wszystkie prawa i damy ludziom możliwość rozwiązywania swoich problemów z użyciem broni palnej i maczet, to będzie to miało pozytywne skutki w przyszłości.
Trzy wcześniejsze filmy z serii działy się w świecie, w którym noc oczyszczenia była doroczną, amerykańską tradycją. Ich prequel opowiada zaś o inauguracyjnym eksperymencie na Staten Island w pobliżu Nowego Jorku. Aby zachęcić obywateli do udziału w rzezi rząd obiecuje im 5 tys. dol. Pieniądze odebrać mogę jednak tylko jeśli przeżyją, co wskazuje nam prawdziwe intencje polityków.
Pogrążona w kryzysie ekonomicznym Ameryka szuka drogi wyjścia z recesji. Rządzący nią rasistowscy politycy uważają, że przyczyną wszelkich nieszczęść są biedni Afroamerykanie, więc najłatwiej byłoby się ich pozbyć. To oni są przecież najbardziej narażeni na śmierć w czasie nocy oczyszczenia, bo nie mogą pozwolić sobie na kosztowne systemy obrony.
Pierwsza noc oczyszczenia to opowieść rasizmie i walce mniejszości o przeżycie.
Niestandardowym protagonistą, którego losy śledzimy, jest handlarz narkotyków lrda Dmitri, który postanawia - jak i wielu innych mieszkańców -zostać na wyspie. Poza kilkoma psycholami, którzy układają plan zemsty, noc oczyszczenia przebiega jednak zaskakująco pokojowo – w rytm dyskotekowych beatów. Ojcowie założyciele nie mogą sobie pozwolić na taki blamaż, bo każda sekunda transmitowana jest przez internet, dzięki soczewkom noszonym przez mieszkańców. W tajemnicy wysyłają więc uzbrojony po zęby oddział, który ma pokazać publice, że w każdym z nas drzemie furia, czekająca na uwolnienie.
Co druga scena filmu wypełniona jest symbolami. Nie są one jednak delikatnymi odwołaniami do kultury czy historii, a podanymi prosto w twarz nawiązaniami. I tak, zmilitaryzowany oddział składa się z zamaskowanych nazistów i miłośników Ku Klux Klanu. Główna bohaterka, zaraz po uniknięciu wciągnięcia do kanału ściekowego, rzuca napastnikowi: „pussy grabbing motherf--ker!", co jest oczywistym nawiązaniem do Donalda Trumpa.
Takich komediowych wstawek jest tu zresztą całkiem sporo. Niestety zwykle wywołują uśmiech politowania nad nieudaną próbą politycznego komentarza. Trzy wcześniejsze części znacznie lepiej rozgrywały aluzje do walki klas czy choćby amerykańskich wyborów. W Pierwszej nocy oczyszczenia twórcy również starają się krytykować naszą rzeczywistość, ale polityczny thriller bardzo szybko zamienili się tani horror.
Purge wygląda dziś prawie jak Piła – bogaty w krew i eksterminacyjny arsenał slasher, który odcina kupony od pierwszego, świeżego odcinka.
Czwarta część tylko rozwadnia oryginalny pomysł, dodając od siebie kartonowe sceny walki. Dealer narkotyków nagle okazuje się bowiem mistrzem wschodnich sztuk walki i w pojedynkę stawia czoła całej armii. Horror ustępuje miejsca tandetnemu filmowi akcji z przewidywalnym zakończeniem, które nijak ma się do kolejnych części franczyzy.
Przyzwoite kreacje aktorskie i wciągający momentami klimat zagrożenia są jedynymi elementami rozjaśniającymi Pierwszą noc oczyszczenia. Dziury w logice i konstrukcji bohaterów sprawiają wrażenie, jakby twórcom zabrakło kilku dni zdjęciowych.