W ciągu kilkudziesięciu lat istnienia kinematografii widzom zaczęły się nudzić filmy powielające pewien utarty schemat. Mieli serdecznie dosyć tych samych produkcji wydawanych - dla zamaskowania nieudolności i braku pomysłowości twórców - pod innym tytułem. I wtedy pojawił się film nieznanego nikomu reżysera, bez udziału żadnych Gwiazd przez wielkie "g" i gigantycznego budżetu. O czym mowa?
"Piła", bo tak zwał się ów rewolucyjny film, który zbudował nową drogę dla pozostałych thrillerów. Wszyscy poprzedni przedstawiciele tego gatunku bazowali głównie na banalnych sztuczkach, które notabene nie mogły już przestraszyć nawet najbardziej wrażliwych dzieci, nieudolnie próbując wywołać jakiekolwiek emocje (oprócz znużenia) u żądnych wrażeń dorosłych widzów. Horrory podzieliłbym na dwie kategorie: takie w których bohaterowie brodzą po kostki w posoce, wytrzeszczając oczy, starając się przez to ukazać nieuchwytne uczucia targające nimi podczas swoich przygód (patrz "Teksańska masakra piłą mechaniczną") i takie gdzie nie dzieje się nic godnego uwagi, a na cały film składają się przegadane dialogi, mające na celu wyjaśnić całą zawiłą intrygę (vide "Szósty zmysł"). Oczywiście zdarzają się chlubne wyjątki, filmy, które odważnie zboczyły z utartego schematu i wyróżniają się klimatem, grą aktorską, bądź innymi ważnymi elementami i przede wszystkim naprawdę straszą. Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie "Obcy - ósmy pasażer Nostromo", czy wybitne dzieło Stanleya Kubricka "Lśnienie" (na marginesie dodam, że warto też przeczytać książkę, szczególnie przed obejrzeniem filmu). Podczas oglądania tych horrorów odbiorca nie patrzy znudzony na zegarek z myślą "Długo jeszcze?", tylko siedzi zachwycony, trzymając się kurczowo oparcia fotela spoconymi rękami. Takie produkcje można bez wahania nazwać chlubą kinematografii.
To samo jakże zaszczytne miano można dać "Pile". Jest ona początkiem nowego nurtu w kinie. Jej siła polega na utożsamieniu się widza z głównymi bohaterami dramatu, przeżywaniu razem z nimi ich cierpień i dylematów. Przypomnę, że pierwsza część opowiadała o dwóch pozornie nie znajomych sobie osobach, które z czasem odkrywają o sobie sporo interesujących faktów. Budzą się zamknięci w jakiejś obskurnej toalecie, przykuci do różnych elementów wystroju ubikacji łańcuchami. Muszą tak współpracować, by wydostać się żywymi z tego piekła. Utrudnia im to zadanie szaleniec, który poukrywał w ich prowizorycznym więzieniu różne wskazówki dotyczące przeszłości obu panów. Okazuje się, że aby przetrwać są zmuszeni wykończyć siebie nawzajem… To niesamowicie emocjonujące przeżycie, nie pozostawiające nikogo obojętnym. Nigdy nie zapomnę z jaką ekscytacją oczekiwałem zakończenia filmu.
Nawet motyw opętańca został należycie rozwinięty i rozbudowany. Bynajmniej nie jest on przedstawiany jako totalnie bezmyślna i bezduszna maszyna do zabijania. Ma swoje powody, dla których urządza okrutne testy dla swoich ofiar. Uważa, że jego priorytetowym zadaniem jest ukarać tych, którzy nie szanują własnej życia, danego im przez Boga. Nie potrafią objąć rozumem, jakim wielkim darem jest byt, niszcząc własne istnienie, poprzez samookaleczanie się, bądź krzywdzenie innych. Jest to dla Jigsawa (bo tak zwie się ów człek, próbujący nauczyć moresu innych) niewybaczalna zbrodnia, godna pożałowania. Dlatego zaprasza swoje "obiekty" do gry ("zaprasza" to trochę nieodpowiednie słowo, ze względu na to, iż on je po prostu porywa). Stawia je przed wyborem - zrozum piękno swojego życia, postaraj się wszelkimi siłami przeżyć albo giń. Może i jest to nieludzkie, bo przecież każdy ma prawo egzystować według własnego upodobania, ale dla Jigsawa to nie jest życie.
Właśnie dla takiego nieco filozoficznego charakteru bardzo Piłę ceniłem. Nie jest ona obrazem bezsensownej rzezi dla mas lecz ciekawą opowieścią o charakterze egzystencjalnym. Każdy, kto wyszedł z kina nie rozwodził się nad okrucieństwem dość oszczędnie dawkowanym w filmie, ale nad szacunkiem dla własnego istnienia. Niestety kolejne części tej znakomitej produkcji okazały się jedynie marnymi kontynuacjami, nie zasługującymi na miano "kolejnej odsłony Piły". Główną uwagę skupiono na pozornym wzbogaceniu opowieści coraz bardziej okrutnymi scenami. Gdzieś wyparował klimat poprzedniczki, pozostawiając jedynie żałosną rzeź. Nawet fabuła pozostawia sporo do życzenia - mnożą się w niej nielogiczności i nieciekawe pomysły scenarzystów. Czy "Piła IV" zatrze niesmak pozostawiony przez część II i III?
Głównym bohaterem najnowszego filmu Darrena Bousmana jest policjant, którego obsesją jest ratowanie wszystkich wokoło. Niestety fortuna odwraca się do niego plecami i zostaje poddany śmiercionośnym "próbom" Jigsawa. Niby czym sobie na taki los zasłużył? Przecież jest prawie (wiem, że "prawie" robi wielką różnicę, ale w tym przypadku jest ona niewielka) wzorowym gliną, którego właściwie jedynym przewinieniem, notorycznie powtarzanym, jest przechodzenie przez "niezabezpieczone" drzwi. Można by do tego jeszcze dorzucić zaniedbywanie żony, ale ta sytuacja jest spowodowana skupianiem się na własnej pracy. Tutaj scenarzyści zaskakują nas czymś tak absurdalnym i głupim, że zaczynam głowić się, czy przypadkiem za fabułę nowej "Piły" nie odpowiada jakiś pijany, niczym nasz eksprezydent, nastolatek. Nie zgadniecie, za co Jigsaw porwał Bogu ducha winnego policjanta. Za jego, jakże pozytywną, manię ratowania ludziom życia! Doprawdy, czy nie dało się wymyślić czegoś mniej infantylnego? Na potwierdzenie mojej odważnej tezy o niekompetencji scenarzystów zdradzę początek filmu. Tuż po obejrzeniu napisów początkowych, naszym oczom ukazuje się kostnica, w której dokonuje się sekcji zwłok Jigsawa. W jego żołądku lekarze znajdują… proszę o werble… kasetę z informacją dla pewnego detektywa! Później oglądamy retrospekcję, na której widzimy denata (gdy jeszcze żył) połykającego kasetę.
Niestety obok mielizny scenariusza w "Pile" pojawiają się pewne nielogiczności, które totalnie psują ogólne wrażenia z filmu. Fakt, który najbardziej razi to obecność ciała Jigsawa w kilku miejscach naraz. Załamałem się, gdy zobaczyłem wyżej wspomnianego delikwenta rozciętego w prosektorium, a następnie jego ciało (nienaruszone!) leżało dostojnie na stole w laboratorium, gdzie wcześniej opiekowała się nim jego pomocnica Amanda. I to nie jest żadna retrospekcja! Wszystko działo się w tym samym czasie! Nie rozumiem, jak można było dopuścić to takiego przeoczenia. A może to jakiś przebiegły plan scenarzystów, może któreś ciało jest podrobione lub Jigsaw ma pośmiertną zdolność bilokacji. Wolę nie myśleć jakie pomysły zaserwują nam scenarzyści w następnych częściach filmu. Kolejnym poronionym pomysłem jest wrzucenie w rolę następcy Jigsawa pewnej osoby, która kompletnie nie ma żadnego motywu ani nawet odpowiedniego usposobienia, by być czarnym charakterem. Od strony psychologicznej nie jest to w ogóle uzasadnione, po prostu człowiek ten miał takie widzimisię.
Wszystkie te pomyłki i niedociągnięcia sprawiają, że fantastyczny klimat pierwszej "Piły" ulotnił się bezpowrotnie. Film nie wywołuje żadnych emocji. Podczas seansu widz siedzi wygodnie w fotelu zastanawiając się, co można by zrobić na obiad, kompletnie nie interesując się tym, co dzieje się na ekranie. W zaciekawieniu publiczności całą tą katastrofą (bynajmniej "Piła IV" nie jest filmem katastroficznym, ale zasługuje na miano jednej z największych porażek kinematografii) nie pomaga również przesadne, bezsensowne epatowanie przemocą. Odrywanie kończyn, zdejmowanie (a właściwie zdzieranie) skalpu, przebijanie ludzi gwoździami, masakrowanie twarzy ostrymi nożami to tylko mały fragment tego, co można zobaczyć w najnowszej "Pile". W stosunku do pierwszej części seria przeszła sporą ewolucję, lecz niestety w złą stronę. W pierwszej odsłonie nie było takiego stężenia okrucieństwa (nie licząc odcinania stopy tępą piłką do metalu) co w następnych. Coraz więcej brutalności, a coraz mniej filozoficznego charakteru i tego nieuchwytnego klimatu. Zamiast skupić się na stworzeniu jakiejś interesującej, oryginalnej fabuły, twórcy skoncentrowali się na wymyślaniu coraz to bardziej bestialskich pułapek. Zaliczam to filmowi in minus.
Również sposób wyreżyserowania nie zachwyca. Ciągłe "szarpanie" kamery podczas scen rzezi nie jest najlepszym pomysłem. Co wrażliwszym widzom może to skutecznie przeszkodzić w oglądaniu filmu. Notabene jest to bolączka także poprzedniczek "Piły IV", tyle że koncept ten nie był w nich wykorzystywany z taką częstotliwością jak tutaj. Miał to być zabieg zwiększający dynamizm akcji, ale taki sam efekt można uzyskać prowadząc kamerę w inny sposób. Najwyraźniej reżyser nie zna innych metod. O grze aktorskiej ciężko byłoby napisać coś miłego. Aktorzy nie przykładali się zbytnio do swoich ról, co niestety widać. Może nie jest to jakaś tragedia, ale na pewno mogło być lepiej.
Cóż mógłbym napisać na zakończenie tego tekstu? Mamy taką piękną zimę, więc ludzie - na dwór! Porzucajcie się śnieżkami, ulepcie bałwana i nie zawracajcie sobie głowy "Piłą IV". Jest tysiąc lepszych sposobów na spędzenie czasu niż oglądanie tego filmu. Przykro mi to pisać, ale seria schodzi na psy i już chyba nie ma takiej mocy, która mogłaby ją uratować. Pewnie za rok znowu będziemy mieli wątpliwą przyjemność zapoznania się z kolejną częścią, bo "It's not over. The game has just begun", ale ja po obejrzeniu filmu jestem w stanie powiedzieć, że dla "Piły" jest już "Game over".