"Pitbull" przez sporą część widzów dość zgodnie określany jest najlepszym polskim serialem stworzonym w XXI wieku. W najbliższy weekend, osiem lat po emisji finałowego odcinka do kin trafia jego filmowa kontynuacja. Wielu twierdzi, że nie ma ona szans dorównać oryginałowi. Ja wierzę, że "Pitbull. Nowe porządki" może to zrobić.
Gdy w 2005 roku do kin wchodzi film "Pitbull", reżyser Patryk Vega jest twórcą praktycznie nieznanym. Na koncie ma jedynie dokumentalne "Taśmy grozy" i kilka odcinków "Kryminalnych", niewyszukanego serialu sensacyjnego produkowanego dla TVN. Oczekiwania w stosunku do jego dzieła są praktycznie zerowe - w tym okresie rodzima kinematografia wypuszcza seryjnie mierne komedie romantyczne, a "polski serial" jest synonimicznym określeniem dla tandety najgorszego sortu.
"Pitbull" tymczasem okazuje się obrazem zaskakująco udanym, które być może nie dorównuje jeszcze najlepszym filmom Władysława Pasikowskiego z "Psami" na czele, ale niewiele mu brakuje.
Chwilę później TVP wypuszcza wyprodukowany na podstawie tego widowiska serial telewizyjny, dzięki któremu "Pitbull" urasta do rangi klasyki i legendy.
Bohaterowie z krwi i kości zamiast wystruganych z drewna postaci, do jakich przyzwyczaiła nas wówczas telewizja. Interesujący, zróżnicowani, autentyczni. Gliniarze z wydziału ds. zabójstw zarabiający grosze, wykonując cholernie trudną i wymagającą robotę, często zmuszani do podejmowania ostatecznych decyzji, działania na granicy prawa, a nawet jej przekraczania. Do tego rewelacyjnie napisane dialogi, pełne sarkastycznego humoru i zapadających w pamięć odzywek. Cała masa znakomicie zrealizowanych scen, wiarygodnych i wiernych realiom, nie udających amerykańskiego kina. A ponadto - mistrzowska obsada.
Polska oszalała na punkcie "Pitbulla". Choć serial ten zakończył się osiem lat temu, do dziś wielu widzów wymienia go jako najlepszą rodzimą produkcję telewizyjną XXI wieku, a czasem wręcz - wszech czasów. Jego legenda żyje jednak wyłącznie w sercach ludzi, bowiem Patryk Vega porzuca swoje dziecko, by zająć się reżyserowaniem takich koszmarków jak "Ciacho", "Hans Kloss" i "Last Minute". Po tym pierwszym zgadzano się, że każdemu może się przytrafić tego rodzaju "wpadka". Po premierze trzeciego pełno było głosów, że Vega się skończył i pełnych niedowierzania pytań, jak tak marny reżyser był w stanie stworzyć takie arcydzieło jak "Pitbull".
W 2014 roku Patryk Vega wraca do kina sensacyjnego. Realizuje "Służby specjalne", które choć spotykają się z różnymi opiniami, na tle jego dorobku z lat 2010-2013 wypadają nieporównywalnie lepiej i dają nadzieję, że reżyser wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Tym bardziej, że wyemitowany przez TVP w 2015 roku miniserial na podstawie "Służb..." okazuje się naprawdę udany.
Krótko potem media obiega sensacyjna wiadomość. Patryk Vega chce nakręcić filmową kontynuację "Pitbulla".
Informacja ta zostaje przyjęta z pewnym dystansem, ale jednak raczej pozytywnie. W miarę upływu czasu i ujawniania kolejnych faktów dotyczących "Nowych porządków", jak brzmi tytuł sequela, nastrój ten ulega stopniowemu pogorszeniu. Najpierw oburzenie wywołuje wieść, że w nowym filmie nie zagra Marcin Dorociński, następnie - że fabuła nowego dzieła nie zacznie się tam, gdzie skończył się serial. Cóż to za kontynuacja w takim razie? Żerowania na marce.
Tymczasem reżyser zapowiada, że "Nowe porządki" to będzie ten klimat, poczucie humoru, brud pokazywanego świata i konstrukcja bohaterów, co w oryginalnym "Pitbullu". I trochę za sprawą "Służb specjalnych", a bardziej mimo wszystko za sprawą nostalgii do tego serialu, Patryk Vega ma u mnie kredyt zaufania. Szczególnie, że zwiastuny rzeczywiście pokrywają się z tymi wypowiedziami. Czuć w nich ducha "Pitbulla".
Interesująco zapowiadają się postaci. Z jednej strony czeka nas powrót znanych i lubianych bohaterów z "jedynki" - Gebelsa, Igora i Barszczyka, z drugiej - fabuła skupiać się będzie na konflikcie pomiędzy dwoma nowymi personami. Pierwszą z nich to Majami, w którego wciela się Piotr Stramowski. To właśnie ona zastępuje wykreowanego przez Marcina Dorocińskiego Despera. Zdeterminowany i pewny siebie, perfekcjonista i idealista, któremu przyjdzie się zmierzyć z brutalną rzeczywistością, gdy na jego drodze stanie bezlitosny gangster, sprawujący władzę nad najpotężniejszą organizacją przestępczą w kraju.
Vega chce w ten sposób połączyć stare z nowym. Jak mówi w wywiadach, przez 10 lat jakie upłynęły od premiery "Pitbulla" rzeczywistość zmieniła się na tyle, że próba osadzenia "Nowych porządków" w tych samych realiach byłaby bezsensowna. To ma być nowe spojrzenie na policję i przestępczość. Wystarczy zresztą spojrzeć na Majamiego - wytatuowanego gościa z irokezem - i spróbować go zestawić z postaciami z pierwszej części. Dekadę temu taki gość nie miałby prawa bytu w policji.
Sporym atutem "Nowych porządków" może się okazać też ich autentyzm. O ile Patryk Vega słynie z tego, że zawsze dobrze przygotowuje się do swoich fabuł, gromadząc wiele materiałów i prowadząc długie rozmowy z pierwowzorami swoich bohaterów, o tyle w tym filmie ma być to wniesione na jeszcze wyższy poziom. Reżyser zarzeka się bowiem, że udało mu się głęboko wniknąć w środowisko przestępcze i udokumentować je tak mocno, jak to policyjne - do tego stopnia, że w "Nowych porządkach" praktycznie nie ma wymyślonych dialogów.
I choć czy tak będzie naprawdę przekonam się dopiero w najbliższy weekend, podczas premiery "Nowych porządków", spodziewam się ponownie dostać garść świetnie napisanych postaci, sporo ciętych dialogów i masę dobrej, emocjonującej akcji. Miło będzie też ponownie zobaczyć Andrzeja Grabowskiego w roli Gebelsa i powrotem Bogusława Lindy do gatunku, w którym odnajduje się najlepiej.