Ostatnie dni nie przygniotły nadpodażą wyjątkowych muzycznych nowości. Jednak mimo wszystko znalazłam kilka tytułów dla siebie. Sprawdźcie moje ulubione płyty tego tygodnia.
Wszystkie miały premierę w piątek 16.11.
Najciekawsze płyty tygodnia:
Anderson .Paak - Oxnard
Brandon Paak Anderson, aka Anderson .Paak, zaprosił na swój trzeci album długogrający takich gości, że klikajcie narody i chwalcie dzieło jego. Amerykański muzyk i producent zadebiutował jakieś kilka lat temu, ale przez życie i branże muzyczną idzie jak burza.
Oxnard to nie tylko zgrabne połączenie R&B, soulu i hip-hopu, które fani znają dobrze z wcześniejszej twórczości Paaka. To także bujające funkowe tło, które na myśl przywodzi najlepsze kawałki Prince’a. Gdzieś w tym wszystkim przewija się świetny numer Tints z udziałem Kendricka Lamara i Trippy, w którym słyszymy J. Cole'a. Ale to tylko jedne z kilku doskonałych fragmentów na Oxnard, który warto przesłuchać bez zatrzymywania się.
We Will Fail - Dancing
Za projektem We Will Fail stoi warszawska producentka Aleksandra Grunholz. Dancing to jej czwarty longplay, poprzedzony dwiema EP-kami (Schadenfreude i Very Urgent). I wbrew tytułowi, raczej nie znajdziecie tutaj zachęty do tańca. Prędzej do medytacji.
No właśnie - bo Dancing ma momenty różne. Sporo tu tropów industrialnych (wyraźnie słychać choćby w So Who’s The Man), jest też trochę ambientowych zapętleń (Beasts From The East czy Reason). Eksperymenty serwowane przez panią Grunholz nie sprawdzą się we wszystkich okolicznościach, warto jednak spróbować oddać się tej muzycznej przestrzeni.
The Smashing Pumpkins - Shiny and Oh So Bright, Vol. 1 / LP: No Past. No Future. No Sun.
Nowy album amerykańskiej grupy można traktować jako ciekawostkę. Można także spróbować wyciągnąć z niej jakiś pożytek. Ja na przykład słyszę tu starą, dobrą szkołę pisania piosenek, którą mocno szanuję.
Trójka założycieli, Billy Corgan, James Iha i Jimmy Chamberlin, nagrała razem pierwszy album od prawie dwudziestu lat. Efekt wielu fanów uzna pewnie za bardzo zadowalający - jest trochę art rocka, nieco mniej shoegaze'u, znalazło się też miejsce dla wujka grunge'a. Najbardziej lubię te momenty, gdy nieco kiczowate melodie i pop-rockowe klimaty zamieniane są na soczyste gitarowe riffy, jak na przykład w singlowym numerze Solara czy w Silvery Sometimes (Ghosts).