REKLAMA

Po 2000 roku też powstały udane ekranizacje prozy Kinga. "Mgła" jest jedną z nich

Co znalazłoby się na szczycie listy waszych ulubionych ekranizacji powieści Stephena Kinga? „Skazani na Shawshank”, „To”, „Zielona Mila”, „Lśnienie”? Jak wysoko uplasowałaby się na niej „Mgła”? Bo na mojej jest w ścisłej czołówce.

Po 2000 roku też powstały udane ekranizacje prozy Kinga. „Mgła” jest jedną z nich
REKLAMA

Dlaczego? Powodów jest kilka.

REKLAMA

Po pierwsze, za względu na niepokojący klimat tego obrazu. Napięcie jest w nim świetnie budowane i dawkowane nad wyraz umiejętnie. Szybko zostaje stworzona aura grozy i tajemnicy, która konsekwentnie postępuje i wzbudza w odbiorcy faktyczny lęk. Nieustający nawet wówczas, gdy z mgły wydostają się konkretne, rzeczywiste „potwory”. Film nie przemienia się wtedy w kino akcji, gdzie główny bohater za pomocą różnych wymyślnych narzędzi wyrąbuje sobie drogę do wyjścia, a emocje nie opadają.

Po drugie, właśnie za owe potwory. To mogły być setki różnych istot, które kompletnie zepsułyby ten film. Już abstrahując od absurdalnych pomysłów w stylu zmutowanych owiec czy wiecznie głodnych krwiożerczych ślimaków - jeśli zdecydowano by się na którąś z klasycznych personifikacji grozy, przypuszczam, że cały klimat by się ulotnił. Z drugiej strony, gdyby pozostawiono to, co czai się we mgle całkowicie niedopowiedzianym, odczuwałbym niedosyt.

Po trzecie, za niezwykle interesującą paletę bohaterów, którzy znaleźli się w tej niecodziennej sytuacji. Wszystkie ważniejsze postaci prezentują różne postawy, nastroje, zachowania, podejmują inne decyzje i posiadają odmienne motywy. Wypada to bardzo przekonująco i w znacznym stopniu wpływa na to, o czym piszę w punkcie pierwszym.

Po czwarte, za wykonanie. Co prawda ani aktorzy nie zachwycają, ani efekty nie powalają, a ścieżka dźwiękowa nie pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu seansu, ale wszystko jest po prostu przyzwoite. I to w pełni wystarcza, żeby móc się przy „Mgle” naprawdę dobrze bawić. Jasne, że głównego bohatera zamiast nieco sztywnego Thomasa Jane'a mógł zagrać Brad Pitt, który pewnie zrobiliby to sto razy lepiej. Ale i bez tego jest naprawdę nieźle.

themist_2
REKLAMA

Po piąte i ostatnie: zakończenie. Mocne. Może nawet wstrząsające. Na pewno zaskakujące. Finał „Mgły” stanowi idealne zwieńczenie filmu, tej wykreowanej w nim, gęstniejącej z każdą chwilą atmosfery, narastającej paranoi i ogarniającego poczucia beznadziei i bezsilności.

„Mgła” to nie jest film z najwyższej półki, nad którym rozpływają się krytycy i który każdy fan Kinga ma od dawna na swojej półce z dvd. To tylko (i aż) dobre, pełne napięcia kino grozy. Nie przygłupie, nie bezsensowne, nie odpychające i nie szokujące. Zwyczajnie dobre.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA