REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Po "Mosquito", nowym albumie Yeah Yeah Yeahs, wciąż drżą mi kolana

Nową płytę Yeah Yeah Yeahs można wciągnąć jedną dziurką nosa i wypuścić drugą. Po drodze na pewno coś się przyklei i zostanie w odbiorcy na zawsze. Ta muzyka jest wyrazista jak makijaż dziewcząt stojących przy krajowych drogach i nie mniej intrygująca od czerwonego wozu straży pożarnej zaparkowanego przed Kościołem. To nie pierwszy raz, kiedy Yeah Yeah Yeahs dostarcza tak zaskakujących, ale przecież - najlepszych – wrażeń.

16.04.2013
11:00
Po „Mosquito”, nowym albumie Yeah Yeah Yeahs, wciąż drżą mi kolana
REKLAMA
REKLAMA

Nowojorskie trio skupiało moją uwagę od dłuższego czasu, bowiem ciężko pracują nad melodiami i jeszcze ciężej nad warstwą tekstową. Któż nie pamięta choćby genialnego kawałka „Head Will Roll” i zapadających w pamięć, jak kalosze w bagnie, zwrotek:

Wyłącz myślenie
Tańcz dopóki nie będziesz martwy
Polecą głowy
Polecą głowy
Polecą głowy
Na parkiecie

Blask mokrych ulic
Wszędzie srebro
Rzeka jest cała mokra
Ty jesteś cały z chromu

Nie posiadam niesamowitego głosu Karen Orzołek, ale śpiewam tę zwrotkę za każdym razem, kiedy jestem w myjni i przecieram chromowane zderzaki mojej furki. Swoją drogą „Head Will Roll” z drugiego singla zespołu i trzeciego albumy „It’s Blitz!” osiągnęło niemały sukces na parkietach dyskotek i klubów, których goście nadal wdziewają białe rękawiczki na dłonie i dmuchają w trenerskie gwizdki. Jak na kapelę, która aspiruje do punktowych obszarów, niemały i niebanalny sukces.

yeah-yeah-yeahs

Lata lecą, kariera się rozwija, po niegrzecznym singlu „Zero” z 2009 roku mogło już być tylko lepiej i jest, bo „Mosquito” przyćmiewa poprzednie osiągnięcia nowojorskiego zespołu jak czarny kawior z jesiotra syberyjskiego dominuje nad smakiem hot doga ze stacji benzynowej. Czego tu nie ma? Jest wybuchowy, brudny punk, kipiący i bulgoczący wściekłością śpiącego mopsa, którego ktoś zepchnął z kanapy. Powiewający, sztandarowy przykład to tytułowy kawałek.

”Mosquito” bawi się z odbiorcą. Przez moment można odnieść wrażenie, że to jakaś nowa melodyjka w telefonie Szajsunga, ale słuchacz bardzo szybko uzna, że mylił się na całej linii: to raczej muzyczka z Nokii. Gniewną, art punkową nutę równoważą melodie poruszające jak trzydziesty piąty odcinek Plebanii w TVP. Nowy, pogłębiony wymiar, choćby „Slave”, który rozpoczyna zastanawiające skrzypienie by po chwili rozwinąć się w kawałek lekki, spokojny i nadzwyczaj melodyjny. Chyba jedyny, który można odsłuchać kilka razy. Oczywiście kilka razy częściej niż inne, bo inne to trzeba słuchać na okrągło, szczególnie nieco gospelowe „Sacrilege”, które brzmiałoby doskonale w reklamie telewizyjnej nowego samochodu dostawczego Volkswagena.

REKLAMA

Po wyboistej drodze, która niemal cały czas wiedzie pod górkę, wbiegniemy "zawsze" bez trudu i zmęczenia. Właśnie "Always" najlepiej nadaje się na survivalowy hymn drużyny harcerzy walczących o sprawność "rozpal ogień bez zapałek". Chłopcom i dziewczętom z drużyny wystarczy jedynie ta gorąca melodia i stary Kasprzak. Najlepsze w nim są niestrudzone marakasy i jakby klaskanie, prawdopodobnie podebrane od Rubika.

Na koniec polecam akustyczny „Wedding Song”, bo właśnie tak trzeba zakończyć tą muzyczną przygodę życia – ślubem i weselem z Yeah Yeah Yeahs. Dopóki śmierć nas nie rozłączy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA