Czy można pokochać największego zwyrodnialca w historii? „Podły, okrutny, zły” – recenzja
Film „Podły, okrutny, zły” w reżyserii Joe Berlingera przyjrzał się postaci legendarnego seryjnego mordercy Teda Bundy’ego oczami jego ukochanej. Podejście to jest tyleż samo intrygujące, co dość... nietypowe.
OCENA
Chyba każdy z nas słyszał przynajmniej raz w życiu o postaci Teda Bundy’ego. Opisywany jako jeden z największych sadystów i socjopatów w historii. Dopuścił się licznych, przerażających morderstw na młodych kobietach, wliczając w to brutalne pobicia, gwałty, a nawet nekrofilię. Co więcej, w momencie schwytania przez organy władzy, niemalże do samego końca swojego życia utrzymywał, że jest niewinny.
Film „Podły, okrutny, zły” nie podąża jednak typową dla biografii seryjnych morderców ścieżką, albowiem przedstawia Bundy’ego jako postać niemalże… romantyczną.
W filmie przyglądamy się jemu z perspektywy jego dziewczyny Elizabeth Kendall (Lily Collins). I sam pomysł na taki punkt widzenia wydaje się intrygujący, aczkolwiek reżyser, Joe Berlinger, wybrał ścieżkę, która prowadzi do ślepego zaułka. Oglądając „Podły, okrutny, zły” nie mogłem pozbyć się wrażenia dysonansu poznawczego. Ted Bundy pokazany jest tu bowiem jako czuły, przystojny, charyzmatyczny mężczyzna, który tak samo łatwo może uwieść kobiety, jak i widzów. Nie da się go nie polubić, a nawet kibicować mu.
Co więcej, przez większą część filmu, przez to, że historię oglądamy oczami Elizabeth, Bundy oraz jego dziewczyna zakładają usilnie, że jest on niewinny. Dzieło Berlingera niewiele czasu (praktycznie w ogóle) poświęca na zbrodnie Bundy’ego. Jeśli ktoś nigdy wcześniej nie słyszał o tej postaci to „Podły, okrutny, zły” może sprawić, że widzowie mogą realnie stanąć po stronie Bundy’ego, jako niesłusznie oskarżonego i oczernianego przez wszystkich wokół pozytywnego bohatera. Dziwne to podejście.
Z jednej strony rozumiem chęć świeżego spojrzenia na ten temat, ale, mimo dobrych chęci, Berlinger poległ, nie tylko pod względem tego specyficznego podejścia, ale też i pod kątem narracyjnym.
Na dobrą sprawę fabuła filmu nie posuwa się zbytnio do przodu od momentu rozpoczęcia. Gdy tylko poznajemy Bundy’ego i zostaje on oskarżony o morderstwa, cała reszta filmu to już tylko roztrząsanie tego, czy jest on winny, czy nie. Przypatrujemy się jego relacji z Elizabeth, następnie twórcy pokazują Bundy’ego walczącego o „prawdę” i oczyszczenie z zarzutów w sądzie (z rozpraw robił on happeningi i niemalże telewizyjne show) oraz to, jak Liz radzi sobie z „rewelacjami” na temat swego byłego partnera. Pełno tu problemów z dramaturgią, Berlinger nie potrafi utrzymać dobrego tempa, kuleje też aspekt psychologiczny postaci - jest on bardzo spłycony.
Najjaśniejszym punktem filmu „Podły, okrutny, zły” jest Zac Efron. Rola Teda Bundy’ego jest bez wątpienia najlepszą w jego karierze.
Efron usilnie walczy od lat z wizerunkiem ładnego śpiewającego chłopca z High School Musical i sukcesywnie daje się powoli poznawać jako naprawdę dobry aktor. Ted Bundy to nie jest jego pierwsza udana rola (polecam przyjrzeć mu się w takich filmach jak „Ja i Orson Welles” czy „Pokusa”), ale z pewnością najpełniej pokazuje jego szerokie umiejętności i może okazać się wyraźnym przełomem w jego karierze. Efron jest magnetyczny na ekranie. Pełen charyzmy, hipnotycznego uroku, ale momentami też niepokojący, chwilami złowieszczy, jednakże nie epatuje niepotrzebnie negatywnymi cechami charakteru swojej postaci. To naprawdę mięsista, przemyślana kreacja.
Niestety towarzyszący mu aktorzy na drugim planie już tak nie zachwycają. Lily Collins gra albo wielce zakochaną kobietę, albo rozpaczającą w obliczu osobistej tragedii. Film niby próbuje przyglądać się postaci Bundy’ego jej oczami, ale na dobrą sprawę odgrywa w nim ona niezbyt istotną i dość ubogą rolę. Rzadko widywany na ekranie Haley Joel Osment też raczej nie ma wiele do grania, bo został sprowadzony do pocieszyciela Elizabeth i nic poza tym. Ciekawostką jest z kolei malutki epizodzik Jamesa Hetfielda z Metalliki, aczkolwiek to już w ogóle jest bardziej mrugnięcie okiem do fanów niż kreacja warta uwagi.
Joe Berlinger to jeden z najlepszych dokumentalistów ostatnich dwóch dekad. To m.in. on odpowiadał za genialną serię dokumentów „Paradise Lost" emitowanych swego czasu na HBO, opowiadających o West Memphis Three (gorąco polecam te filmy).
Ewidentnie jednak czuje się on lepiej w gatunku dokumentów, bo nie bardzo radzi sobie z czysto filmową konstrukcją fabularną.
Podobnie jak i z tonalnymi zmianami, które zresztą sam na siebie sprowadził. Zresztą Berlinger jest też autorem czteroodcinkowej serii dokumentalnej „Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego” (dostępnej na Netfliksie) i jest to o wiele lepsza produkcja, dogłębnie badająca „przerażającą działalność” Teda Bundy’ego.
W tym wszystkim „Podły, okrutny, zły” pełni rolę swoistego dopełnienia do tej serii. Raczej zalecam oglądanie tych dwóch produkcji jako dyptyku w najlepszym wypadku. Ewentualnie odpuszczenie sobie produkcji z Efronem. Poza jego rolą nie dowiecie się z filmu „Podły, okrutny, zły” niczego nowego, ciekawego i głębokiego o postaci Bundy’ego i jego czynach, które, o dziwo, niemalże do samego finału są tu kompletnie przemilczane i kwestionowane. Sprawia to, że jest to kolejny film, może nie gloryfikujący, ale na pewno pokazujący postać seryjnego mordercy w niejasnym świetle i z całą masą niedomówień, nie do końca oczywistych dla ludzi, którzy kompletnie nie znają tej postaci. A zakładam, że, przynajmniej w Polsce, może takich nie zabraknąć.