„Pół Wieku Poezji Później” to porządny fanowski film. Miłość do „Wiedźmina” czuć tu na każdym kroku
Całą Polska niecierpliwie czeka na serial „Wiedźmin” od Netfliksa i liczy na adaptację lepszą niż niesławna produkcja z początku XXI wieku. Część fanów postanowiła jednak wziąć sprawy w swoje ręce i samemu spróbować zmierzyć się z bohaterami sagi na ekranie. Tak narodził się pomysł na „Pół Wieku Poezji Później”. Jak wypadł fanowski film?
OCENA
Na samym wstępie trzeba podkreślić, że „Pół Wieku Poezji Później” to projekt robiony całkowicie pro bono i przy niezwykle ograniczonym budżecie zdobytym dzięki trzem zbiórkom pieniędzy od fanów. Jednocześnie nie mamy tu do czynienia z typową produkcją autorstwa grupy fascynatów mających niewielkie pojęcie o pracy na planie filmowym. Nieoficjalny sequel wiedźmińskiej sagi został zrobiony przez profesjonalną ekipę filmową, a na ekranie pojawili się aktorzy, których widzowie znają z rozmaitych dzieł na małym i dużym ekranie.
Z punktu widzenia recenzenta i widza buduje to dosyć ciekawą sytuację. Z jednej strony trudno w stosunku do „Pół Wieku Poezji Później” przykładać takie same standardy i wymagania, co do przeciętnego polskiego filmu pełnometrażowego. A jednocześnie na każdym kroku widać, że mamy do czynienia z projektem o dużych ambicjach i potencjalne. Czy udało się go zrealizować?
Pół Wieku Poezji Później - recenzja fan-filmu na bazie „Wiedźmina”
Od dłuższego czasu było wiadomo, że produkcja w reżyserii Jakuba Nurzyńskiego nie opowie dalszego ciągu historii Geralta z Rivii, a zamiast tego skupi się na postaci Lamberta. Najmłodszy i najbardziej zgryźliwy wiedźmin ze Szkoły Wilka staje się w „Pół Wieku Poezji Później” zarazem ostatnim znanym przedstawicielem tego zawodu. Widzowie nie zostają zresztą pozostawieni w niepewności, w jakich okolicznościach do tego doszło. W wizualnie interesującej sekwencji otwarcia śledzimy atak grupy fanatyków dowodzonych przez tajemniczego mężczyznę, którzy napadają na Kaer Morhen.
Już w pierwszych kilku minutach filmu rzuca się w oczy, że twórcom zależało na stworzeniu autentycznej atmosfery znanej z powieści Andrzeja Sapkowskiego, a chcą to osiągnąć dzięki świetnym kostiumom, zaskakująco interesującym zdjęciom i dialogami stanowiącymi mieszanką kpiarskiego humoru i egzystencjalnych rozważań. Od razu widać też, że starają się to wszystko osiągnąć pomimo bardzo ograniczonego budżetu.
Według słów Nurzyńskiego „Pół Wieku Poezji Później” powstało za mniej niż 100 tys. złotych i momentami przeszkadza to w seansie. O ile strona wizualna i kostiumy robią wrażenie, to (przynajmniej w wersji pokazywanej na oficjalnej premierze) z dźwiękiem były duże problemy. Jak łatwo też się domyślić, w „Pół Wieku Poezji Później” widzowie zobaczą dosyć ograniczone efekty specjalne, co niekiedy zaburza wrażenia płynące choćby z choreografii walk (oprócz tego elementu stojącej na naprawdę wysokim poziomie).
Mocne krytykowanie fanowskiego filmu za niedoróbki techniczne byłoby jednak zwyczajnie nie fair. Zwłaszcza że zalet jest więcej niż wad.
Główna część fabuły umiejscowionej około 25 lat po zakończeniu wiedźmińskiej sagi dotyczy ponownego spotkania Lamberta z Triss Merigold, Jaskrem i jednym z jego potomków. Czarodziejka próbuje odnaleźć zbiegłą z Aretuzy młodszą koleżankę. Ornella w trakcie swoich nauk zaczęła żywotnie interesować się powrotem potworów do tego świata i eksperymentami słynnego Alzura. Podobno znalazła nawet jego księgę dotyczącą prac nad mutacjami. Jaskier i Lambert mają pomóc Triss odnaleźć zbuntowaną czarodziejkę. Sprawy szybko się jednak komplikują.
Historia przedstawiona w „Pół Wieku Poezji Później” jest dosyć prosta, ale niepozbawiona swoich smaczków i potencjału do dalszego rozwinięcia. Chwali się scenarzystom, że zamiast kopiować rozwiązania użyte przez CD Projekt RED, spróbowali pokazać własną wersję kontynuacji tego świata po zniknięciu Geralta, Yennefer i Triss. Dało im to możliwość zbudowania swego rodzaju hołdu dla tych postaci poprzez ich wspomnienie u żyjących. Uczucie to zostało zresztą spotęgowane przez powrót Zbigniewa Zamachowskiego do roli Jaskra.
Trzeba sobie jednak niestety też powiedzieć, że scenariuszowi przydałoby się sporo poprawek. Nawet nie chodzi o jakość dialogów (wahającą się od zaskakująco sprytnych po niemal grafomańskie), co o powiązanie fabuły w sensowną całość. Zawodzi zwłaszcza przedstawienie antagonisty, który de facto nie pełni żadnej roli w całej historii. Twórcy nie mogli sobie też odmówić wielu odwołań i inspiracji do wiedźmińskiej sagi i gier. Ich poziom też bywa różny, bo oprócz inteligentnych smaczków znalazła się też spora doza ohydnego fan service'u, na którego nie powinno być miejsca w takiej historii. Nawet jeśli mówimy o dziele od fanów dla fanów.
Końcowe wrażenie związane z „Pół Wieku Poezji Później” ostatecznie ratuje naprawdę świetna rola Mariusza Drężka jako Lamberta.
W każdej scenie z udziałem tego aktora widać ogromne zaangażowanie i serce, jakie włożył w ten projekt. Drężek w doskonały sposób pokazuje swego rodzaju moralne rozdwojenie ostatniego wiedźmina. Lambert to nie Geralt, a po wszystkich tragicznych doświadczeniach swojego życia zostało w nim jeszcze mniej rycerskości niż na początku. Dzięki udanej kreacji i dopasowanym dialogom w żadnym momencie nie sprawia jednak antypatycznego wrażenia. Wręcz przeciwnie - coś w jego postawie i zachowaniach przyciąga.
Nieco gorzej spisał się drugi plan produkcji (w obsadzie znaleźli się m.in. Magdalena Różańska, Marcin Bubółka i Kamila Kamińska), ale pozostali aktorzy również pozostawili po sobie w większości pozytywne wrażenie. To uczucie zresztą zostało we mnie pomimo różnych mniejszych i większych problemów „Pół Wieku Poezji Później”. To dzieło dalekie od ideału, ale przecież okoliczności tak naprawdę nie pozwalały na osiągnięcie perfekcji. A z kolei katastrofa była zawsze możliwa, a przez niektórych odbiorców wręcz oczekiwana. Na szczęście do niczego podobnego nie doszło. Zamiast tego otrzymaliśmy film robiony nie tylko z miłością, ale też głową. A to warto docenić, nawet pamiętając o różnych niedoróbkach.