Spodziewaliście się dobrego kina albo skandalu? „Polityka" Patryka Vegi zmarnowała szansę i na jedno, i na drugie
Patryk Vega zapowiadał potężną filmową bombę, która wstrząśnie Polską przed wyborami i pokaże prawdziwą twarz rodzimych polityków. Mówiło się też o bardziej ambitnym i osobistym filmie od tego, co od kilku lat tworzył reżyser. „Polityka” zostanie zapamiętana jako dzieło zaprzepaszczonego potencjału.
OCENA
Bardzo wiele wskazuje na to, że „Polityka” będzie najbardziej dochodowym polskim filmem 2019 roku. Patryk Vega to mistrz marketingu, który potrafi sprzedać swoje dzieła lepiej niż ktokolwiek inny w tym kraju. I trudno mu mieć to za złe, przynajmniej dopóki bez skrępowania przyznaje, że tworzy kino rozrywkowe. Problemy pojawiały się w momentach, gdy Vega zaczynał wkręcać swoich widzów, że akurat zrobił dzieło misyjne, które pokaże prawdziwą twarz danego środowiska (lekarzy w „Botoksie” czy teraz polityków).
Prawda jest bowiem taka, że Vega nie potrafi tworzyć kina stricte artystycznego, skupionego na opowiadanej historii i przeżyciach swoich bohaterów. Nikt u niego nie przechodzi prawdziwej przemiany, nikt nie odkrywa przed widzami nowej twarzy. Znacznie łatwiej jest pokazać grupę bohaterów wyciętych z papieru, którzy będą rzucać mniej lub bardziej zabawne hasła i dobrze wypadną w trailerze. Z „Polityką” nie jest inaczej, nawet jeśli widać tu przebłyski prawdziwego kina.
„Polityka” została podzielona na kilka rozdziałów w stylu charakterystycznym choćby dla Quentina Tarantino.
Każda historia ma własnego głównego bohatera lub bohaterkę, choć wbrew pozorom czasem chodzi o inną osobę niż można by się spodziewać po tytule. Patryk Vega nie tworzy wielkiej opowieści o splecionych losach, która w pewnym momencie doprowadza wszystkich bohaterów do jednego punktu. Każdy rozdział zawiera jednak odwołania do któregoś z pozostałych, a cała fabuła spina się całkiem nieźle. Nie znajdziemy tutaj dużych dziur logicznych czy ślepych uliczek. Momentami ucierpiała z tego powodu zgodność historyczna (bo jak wiadomo reżyser wziął na warsztat prawdziwe postaci ze szczytów polskiej polityki), ale nie jest to jakiś wielki zarzut.
W trakcie ponad dwugodzinnego filmu odbiorcy będą mogli poznać historię mało rozgarniętej i łatwej do sterowania pani premier, prymitywnego i zachłyśniętego władzą pracownika MON, a także jego dziewczyny pracującej dla telewizji ojca dyrektora. Zobaczą też, jak wygląda podwójna moralność pewnego bogobojnego polityka, jak bardzo ubrudzona we wzajemnej nienawiści jest opozycja i jak swoje dnie spędza polityk najważniejszy ze wszystkich - prezes. Nie ma sensu ukrywać, że nie każda z sześciu sekwencji stoi na równie wysokim poziomie.
Na plus tak naprawdę wyróżniają się tylko dwie i duża w tym zasługa grających ich aktorów. Andrzej Grabowski jako prezes (w domyśle Jarosław Kaczyński) jest naprawdę doskonały. Aktor nie ukrywał, że wziął udział w projekcie Vegi pod warunkiem, że jego postać będzie mieć głębię. I faktycznie spośród wszystkich pokazanych bohaterów tylko prezes przypomina osobę z klasycznych filmów o polityce. To mężczyzna inteligentny, dobrze znający ludzi i ich słabości, bezwzględny, ale jednocześnie złamany przez życie i podupadający na zdrowiu. Gdyby to właśnie mu Patryk Vega poświęcił cały film i sensownie rozbudował jego opowieść, to moglibyśmy mówić o naprawdę doskonałym dziele.
Niestety, reżyser nie potrafi zrezygnować z idiotycznych żartów, homofobicznych wstawek i ciągłych wulgaryzmów. Bo wie, że to one przyciągną jego fanów do kin.
Nadrzędnym celem „Polityki” mimo wszystko wciąż pozostaje zarabianie pieniędzy. A przecież dużą część tego filmu należałoby wyrzucić do śmieci lub przynajmniej odesłać do naprawy. Vega wraz ze scenarzystą Olafem Olszewskim przedstawiają dosyć szeroki obraz polskiej polityki, ale jednocześnie bardzo ogólny a przez to długi i fragmentami przeraźliwie nudny.
„Polityka” cierpi nie tylko na brak głównego bohatera i motywu, ale też większej mocy. Osoba średnio zorientowana w rodzimej scenie politycznej nie znajdzie tu ani jednej kontrowersji czy nowości. Dzieło Vegi zbyt często przypomina kompilację mniejszych afer lub aferek i medialnych wydarzeń z ostatnich kilku lat. Każdy, kto ogląda telewizję, zna je doskonale. Żadnej tu zakulisowej kontrowersji czy odkrytego skandalu, a przecież to właśnie nam obiecywano.
Nie wspominając o tym, że ogólne przesłanie produkcji Vegi jest niezwykle naiwne.
Bo kto w dzisiejszych czasach naprawdę wierzy w pełną szczerość polityków? Kto naprawdę nie orientuje się, że ich gesty są wyćwiczone, ubrania przygotowane, a czyny często nie idą za słowami? Bohaterowie „Polityki” rzucają od czasu do czasu patetyczne bon moty o demokracji czy konstytucji, ale mają one równie małą siłę przebicia, co w prawdziwym życiu publicznym.
Jeżeli twórcy chcieli tym filmem kogokolwiek do czegokolwiek przekonać, to zdecydowanie się im nie udało. Scenariusz jest po prostu za słaby (finałowy monolog wypowiadany przez Daniela Olbrychskiego zapewne wejdzie do zestawienia „najgorsze w polskim kinie”), a potrzeba dogodzenia publiczności spod znaku „Kobiet mafii” zbyt wielka. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że z kina wychodziłem z poczuciem pewnego żalu. Polsce naprawdę potrzebna jest dobra i mocna satyra polityczna, a filmy o nadużyciach i hipokryzji władzy mają dzisiaj olbrzymi potencjał. „Polityka” nie jest dziełem jakiego potrzebowaliśmy, bo choć gdzieś tam był schowany prawdziwy film, to przegrał w starciu z twardą monetą.