Player One to piękny hołd dla całej historii wirtualnych i filmowych blockbusterów. Powinien jednak być również grubą kreską oddzielającą przeszłość od przyszłości. Kreatywni, odważni filmowcy skazani są dziś na niskie budżety. A superprodukcje to zwykłe odcinanie kuponów. Popkultura stała się nudna.
Zastanawiam się co się stanie, gdy Robert Zemeckis, Steven Spielberg, James Cameron i cała reszta czarodziei kina pójdzie na zasłużoną emeryturę. Czy ktoś jeszcze zabierze nas na przygody z podróżami w czasie, tak jak zabrali nas Marty McFly i Emmett Brown w Powrocie do przyszłości? Czy dzieci będą szlochać żegnając niesłychanego kosmicznego kumpla tak szczerze, jak za E.T.? Do dziś po Sieci krąży meme, według którego prawdziwy mężczyzna wzrusza się tylko przy narodzinach swojego dziecka oraz na końcówce Terminatora 2.
To nie jest tak, że z kinem dzieje się coś szczególnie złego. Powstaje bardzo dużo bardzo dobrych filmów. Niektóre są wręcz wizjonerskie. Niektóre przełamują techniką kręcenia kolejne granice kinematografii. Christopher Nolan czy Denis Villeneuve to tylko niektóre z nazwisk wyjątkowo uzdolnionych filmowców. Ich dzieła niezupełnie jednak wpisują się w masową popkulturę, choć bez dwóch zdań są warte docenienia.
Co otrzymujemy w zamian?
Masową papkę sequeli. Swego czasu na Netfliksie dostępnych było od groma filmów z uniwersum Marvela. Przez chwilę miałem ochotę je nadrobić, ale po krótkiej chwili zorientowałem się, że nawet nie wiem co ja właściwie już widziałem, czego nie, i jaka jest chronologia tych filmów. Nowy Star Trek. Nowe Transformersy. Nowy Mad Max. Nowy Harry Potter. Nawet Hanowi Solo z Gwiezdnych wojen nie pozwolono za długo leżeć w trumnie.
Nie zrozumcie mnie źle, niektóre z tych filmów są znakomite, a spora część jest bardzo dobra. Ja chcę jednak wybrać się na kolejną przygodę. Chcę postaci na miarę Luke’a Skywalkera czy Indiany Jonesa. Tymczasem nawet w świecie mięśniaków z giwerami mamy tylko Dwighta Johnsona, który – choć sympatyczny – Schwarzeneggerowi może co najwyżej czyścić glany.
Rynek gier wideo wygląda niewiele lepiej. Co prawda otrzymujemy co jakiś czas nowe, świeże produkcje, niekoniecznie tylko od tak zwanych twórców niezależnych. Nacisk i tak jest jednak kładziony na nowego Assassin’s Creed, Uncharted, God of War, Halo czy Call of Duty.
Mam dość tłumaczeń, że nowe pomysły są ryzykowne.
Przedstawiciele branży rozrywkowej od czasu do czasu zdobywają się na szczerość i przyznają, że faktycznie jest problem. Tłumaczą też jego genezę. Rynek popkultury to na chwilę obecną gigantyczna konkurencja. By film lub gra stały się istotne, należy wydać setki milionów dolarów na ich produkcję i marketing. A to oznacza, że film czy gra musi być rynkowym hitem. W przeciwnym razie ich wydawcy mogą wtopić ogromne sumy pieniędzy i wpaść w tarapaty finansowe. A że najlepsze piosenki to te, które już znamy, to tłuką seqeuele, remake’i czy adaptacje.
Wierzę w to tłumaczenie. Problem w tym, że marki filmowe to przecież nie jest nowe zjawisko. Wystarczy spojrzeć na klasyczną trylogię – a więc film i jego dwa sequele – Gwiezdnych wojen. Czy na Ojca chrzestnego. A mimo tego w latach 1980-2000 nie brakowało entuzjazmu i zapału do realizowania nowych pomysłów. Niejednokrotnie kosztownych i bardzo ryzykownych.
Za każdym razem, gdy w myślach pojawia się za moich czasów było lepiej, zastanawiam się, czy nie przemawia przeze mnie stary zgred, który już nie rozumie nowoczesnej popkultury. Zestawmy jednak Jurassic Park z Jurassic World i zapewne zrozumiecie różnicę i trapiący nas problem.
Popkultura, czyli produkt.
W kinie i w sklepach z grami wideo do kupienia jest dużo dobrych produkcji. Mamy czym wypełniać czas, przy czym się odprężyć i co odkrywać. Zniknęła jednak cała ta magia, z powodu której chodziło się do kina czy oszczędzało na napęd CD-ROM do komputera. I nie, to nie jest kwestia nostalgii.
Popkultura od zawsze była ściśle związana z komercją. Obawiam się jednak, że na chwilę obecną ta komercja całkowicie nią zawładnęła. Już nawet przyzwyczailiśmy się do określenia konsumpcji kultury. Produkty bywają udane, niektóre nawet bardzo. Jednak za produktem nie stoi żadna magia, której mi coraz bardziej i bardziej brakuje.