REKLAMA

„Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein”od Netfliksa to mocny kandydat do miana najdziwniejszego filmu dekady

„The Room” ma nowego konkurenta. „Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein” to film równie zły i dziwny jak jego tytuł.

frankensteins monsters monster frankenstein recenzja netflix
REKLAMA
REKLAMA

Film „Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein” utrzymany jest w stylistyce mockumentu, czyli fałszywego dokumentu. Aktorzy, reżyserzy i scenarzyści, którzy i tak w większości przypadków zmyślają historie i udają emocje, czują się w tym gatunku jak ryba w wodzie. Szczególnie nęcącą cechą mockumentu jest fakt, że udaje on rzeczywistość oraz przedstawia nam fałszywe biografie prawdziwych ludzi. W tym wypadku na warsztat wzięto Davida Harboura, który ciągle jeszcze błyszczy w świetle popularności serialu „Stranger Things”. Harbour gra w filmie Netfliksa samego siebie, tyle że w wersji ”oszukanej”.

Twórcy zmyślili jego biografię oraz drzewo genealogiczne, w tym również postać ojca, który był wielkim aktorem teatralnym (tak naprawdę nie był on aktorem).

W "Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein" Harbour gra zarówno fikcyjną wersję siebie, który poszukuje informacji na temat swojego ojca, jak i wciela się także w... swojego ojca. Co więcej, na przedstawionym w filmie nagraniu spektaklu "ojciec" Davida Harboura gra dr Frankensteina, udającego potwora dr Frankensteina, a partnerujący mu młodszy kolega po fachu udaje, że sam jest dr Frankensteinem... Uff... chyba udało mi się mniej więcej opowiedzieć fabułę tego przedziwnego filmu.

Niestety "Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein" robi co może, by sprawnie zabawić się z formą mockumentu, tyle, że robi to dość ciężką ręką.

Przy okazji twórcy chcą zadrwić dość mocno z poetyki teatru i nadmiernie dramatyzującej szkoły aktorskiej oraz zadufania aktorów teatralnych, ale to też jest zbyt grubymi nićmi szyte. Autorzy już na samym początku filmu chcą przedrzeźniać „zasadę Czechowa” mówiącą o tym, że gdy w pierwszym akcie pojawia się na planie broń, to w ostatnim musi ona wystrzelić. I nawet, gdy to przedrzeźnianie już wybrzmiało, jakkolwiek mało zabawnie było od samego początku, to twórcy nadal je ciągną do końca jak najbardziej nieśmieszny żart świata, który uparli się by opowiedzieć do finału.

Frankensteins Monsters Monster Frankenstein

Wyszła z tego chaotyczna i niestrawna papka, która próbuje być pełnym absurdu pastiszem wielkich sztuk teatralnych, a kończy na deskach jako nieudolnie i na szybko sklecony eksperyment. Na pewno jest to ciekawostka, z którą można się zapoznać. Już sama długość tego filmu, niecałe 30 minut, czyli mniej niż czas trwania jednego odcinka większości dzisiejszych seriali, stanowi interesujące zmierzenie się z krótką formą. I przy okazji sprawia, że jest to przystępny czas trwania, by jednak ulec pokusie ciekawości i obejrzeć to pomiędzy binge'owaniem seriali.

Ale ani to, ani emulacja jakości obrazu SD z lat 70. i 80. nie zmienia faktu, że „Potwór Potwora Frankensteina, Frankenstein” to przedziwny filmowy (s)twór, z którego tak naprawdę nic nie wynika.

Frankensteins Monsters Monster Frankensteindavid harbour
REKLAMA

Fabuła nie prowadzi nas do żadnego satysfakcjonującego wniosku. Przerysowana gra aktorów ( Harbour parodiujący tu Orsona Wellesa to na dobrą sprawę jedyny jasny punkt filmu) czy celowo fatalna praca kamery po minucie przestaje już bawić. Całość sprawia wrażenie raczej mało śmiesznej zabawy filmowców, która powinna wylądować w szufladzie, a nie pojawić się w największym serwisie streamingowym świata.

Ale to też w sumie pokazuje piękno objętości cyfrowej biblioteki Netfliksa – jest tam miejsce na wszystko. Na każdy gatunek, formę, mniej bądź bardziej oryginalny pomysł. Zapewne w tym kierunku będzie się chciała rozwijać ta platforma – gdy na rynku pojawią się Disney+ czy HBO Max, Netflix będzie starał się przyciągać widza nie tyle markami, co różnorodnością treści.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA