Joseph Gordon-Levitt i Jamie Foxx przewodzą najnowszej superprodukcji Netfliksa, w której to supermoce może posiąść każdy, kto zażyje specjalną pigułkę.
OCENA
Sam pomysł na fabułę „Power” nie jest wcale taki zły. Tym bardziej, że sam odczuwam już powoli przesyt produkcjami o superbohaterach i brakuje mi starych dobrych widowisk akcji bez ludzi w dziwnych kostiumach i pelerynach. „Power” platformy Netfliksa próbuje podejść do tego podgatunku blockbusterów z trochę innej strony, prezentując nam rzeczywistość, w której na rynku pojawiają się pigułki, które po połknięciu dają ludziom nadludzkie supermoce. Sęk w tym, że działają tylko przez 5 minut, a do tego nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie moce otrzyma. I czy w ogóle przeżyje po tym, jak zażyje pigułkę.
Akcja „Power” rozgrywa się pomiędzy trójką postaci. Nastoletnią uczennicą Robin (Dominique Fishback), która nielegalnie handluje pigułkami Power, policjantem Frankiem Shaverem (Joseph Gordon-Levitt), który nad nią czuwa, oraz Artem (Jamie Foxx), który z kolei jest byłym żołnierzem poszukującym swojej córki.
Motyw fabularny, zakładający, że pigułki Power funkcjonują w tym filmie jako swoisty nowoczesny narkotyk, wypuszczony na rynek w celu przetestowania go na ludziach, jest całkiem interesujący. Twórcy odwracają trochę schemat myślenia i pokazują supermoce jako coś niebezpiecznego i nielegalnego. Wywołują więcej szkód niż pożytku i prowadzą do jeszcze większej degeneracji społeczeństwa.
„Power” ma też co nieco do powiedzenia o tym, jak niesprawnie działa system, który tłumi często ukryte talenty i wtłacza ludzi w marną egzystencję. Pod tym względem „Power” jest wręcz mrocznym filmem. Nie tylko spora część akcji rozgrywa się nocą, ale też sama tematyka i postaci są raczej nieprzyjemne, otoczone mrokiem, niemą frustracją i niemocą.
Jeśli więc spodziewacie się kolorowego blockbustera o ludziach z nadludzkimi umiejętnościami, coś a la X-Men, tylko bez gumowych kostiumów, to jednak nie ten adres.
„Power” to bardziej thriller sensacyjny z elementami sci-fi. I jest to też minus. Znajdziemy tu więcej oklepanych strzelanin, niż widowiskowych scen z wykorzystywaniem supermocy. Oczywiście wszystko to jest porządnie zrealizowane, ale też nie wychylające się formalnie poza solidną średnią. Film rozgrywa się w ciekawym i rzadko wykorzystywanym za tło widowisk Nowym Orleanie, ale nie pozwala nam zbytnio nacieszyć się tą lokacją. Jak wspomniałem, akcja rozgrywa się nocą i w dużej mierze w pomieszczeniach, tak więc równie dobrze mogłaby się przenieść do Los Angeles.
Wracając jeszcze do aspektu „mroczności” filmu „Power” – twórcy próbują podjeść do tematu poważnie o tyle, że poruszają kwestie moralne związane z posiadaniem potencjalnie niebezpiecznych mocy i handlowaniem nielegalnym „narkotykiem”, natomiast poza zaznaczeniem problemu nic z tego nie wynika. Film prześlizguje się po powierzchni problemu.
Koniec końców, pomimo ciekawego punktu wyjścia i ambicji autorów, „Power” okazał się filmem, który nie do końca rozwinął swoje skrzydła, a jego potencjał został przytłumiony.
Zapewne po części od strony kreatywnej, jak i finansowej. Jak wspomniałem wcześniej, nie uświadczymy tu barwnych i różnorodnych planów, pełnych rozmachu sekwencji czy dobrego CGI. To nadal produkcja Netfliksa, zapowiadająca się na blockbuster klasy B, po którym nie można oczekiwać maestrii 200-milionowych widowisk, jakie przed pandemią mogliśmy czasem oglądać w kinach.
Ale też nie oznacza to od razu, że „Power” to film, którego nie warto obejrzeć. O ile tylko macie ochotę na mroczny neo-noirowy thriller z domieszką sci-fi i nie oczekujecie nowej wersji „Gorączki” zmiksowanej z „X-Men”, może to być niezła propozycja na niezobowiązujący wieczór pod hasłem „Netflix and chill”.