Kiedy brałem się za ten film, miałem mnóstwo wątpliwości, czy aby na pewno spełni on moje wszelkie oczekiwania. Czy po projekcji wyjdę zadowolony, czy raczej będę żałował tych dwóch wydanych, prostokątnych papierków, które mógłbym spożytkować w inny sposób. Obawy moje uzasadnione były samymi trailerami filmu, które zapowiadały produkcję z rodzaju tych, których nie trawię. Do tego dochodziły niezbyt pozytywne oceny kilkunastu recenzentów, których opinii zasięgnąłem wcześniej. Teraz jednak, z zadowoleniem powiadam jak bardzo się myliłem...
Najnowszy film Rogera Donaldsona opowiada historię Burta Munro (w tej roli Anthony Hopkins), którego marzeniem jest ustanowić nowy rekord świata w prędkości na specjalnie przygotowanych przez niego motocyklu marki Indian Scout. Ale jak się okazuje, już samo dotarcie na tor Bonneville w stanie Utah przysporzy bohaterowi wiele problemów, albowiem ta długa droga okraszona będzie wieloma pułapkami i niespodziankami, jakie czekają na niego. Dodatkowo warto wspomnieć, że perypetie tego faceta pokazywane na ekranie zostały sfilmowane na podstawie prawdziwej historii. Możliwe, że stąd wziął się polski tytuł filmu, bo od zawsze się głowię skąd ci nasi tłumacze biorą pomysły, na takie bzdurne tłumaczenia, które często z oryginałem nie mają nic wspólnego. Przejdźmy jednak do sedna sprawy.
Jest to film drogi, pokazujący przede wszystkim ludzi i ich zachowania. Ta produkcja przesycona jest wszechogarniającym dobrem. Gdzie by nie spojrzeć, ludzie otaczający przyszłego rekordzistę, zawsze spieszą mu z pomocą. Te słowa mogą brzmieć okropnie, bo w końcu ile można oglądać takie flaki z olejem o dobroci. W praniu jednak ten pomysł się sprawdza wyśmienicie. I chociaż, że nieco już zestarzały reżyser pokazuje nam obraz całej przygody w sposób, jaki to prezentowano przed laty, to satysfakcja widza rośnie w miarę konsumowania kolejnych scen. Nie zgadzam się tutaj z osobami, które mówią, iż film jest nudny, ponieważ mi czas zleciał bardzo szybko i ani razu nie miałem ochoty chociażby ziewnąć.
Przez cały czas trwania projekcji widzowi towarzyszy lekkie współczucie dla bohatera, a jego każde sukcesy cieszą także i oglądaczy (jak to Piasek powiedział w Sopocie ;)). Ta opowieść porusza i jednocześnie serwuje nam porządną porcję humoru. Co prawda sam scenariusz nie jest wymagający, a wręcz przy pisaniu tego tekstu przychodzi mi na myśl wiele zastosowanych przez reżysera uproszczeń, zupełnie tak jakby przygotowywał film specjalnie na amerykański, z grubsza niewymagający rynek. W żadnym wypadku jednak, nie przeszkadza to w pozytywnym odbiorze tej produkcji.
Anthony Hopkins grając główną rolę spisał się doskonale. Grany przez niego roztrzepany staruszek jest przyjemny w odbiorze. Już od pierwszej sceny można go polubić. A jego zaskakujące, a jednocześnie pełne humoru przygody utwardzają widza w tym odczuciu.
Pomimo wszystkich znanych i utartych przez te wszystkie lata istnienia kina schematów, całość ogląda się naprawdę dobrze. Nie zgodzę się tylko z jednym. A chodzi tu o opinię (pewnie wymuszoną przez producenta) samego Hopkinsa na temat tej roli. Pomimo tego, iż zła nie jest, a wręcz bardzo dobra, to i tak ten niemalże siedemdziesięciu letni aktor w całej swojej karierze miał multum dużo lepszych wcieleń.
Na koniec pozostaje mi gorąco polecić recenzowany produkt wszystkim fanom kina. Pomimo, iż jest to film prosty i praktycznie niczym nie zaskakuje, to warto poświęcić na niego te 2 godziny życia. Warto także ze sobą zabrać całą familię, która na pewno będzie usatysfakcjonowana. Jednak, jeśli jesteś bezwzględnym przeciwnikiem takiego rodzaju kina, to lepiej odpuść tą produkcję i daruj innym słuchania tych kilku złych słów po seansie.