REKLAMA

Po Remigiuszu Mrozie spodziewałem się czegoś więcej. "Prom" - recenzja Spider's Web

Gdybym przeczytał "Prom", nie mając świadomości, kto naprawdę jest jego autorem, ten tekst miałby zapewne zupełnie inny wydźwięk. Lecz skoro wiem, iż Ove Logmansbo to w istocie Remigiusz Mróz, ustawiłem książce poprzeczkę na tyle wysoko, że nie dała rady jej przeskoczyć.

Prom nowa powieść Remiugiusza Moroza piszącego pod pseudonimem
REKLAMA
REKLAMA

Na wstępie zaznaczę, że "Prom" jest pierwszą książką Ove, jaką miałem w rękach. I chociaż w kolejce do przeczytania czekają również dwie poprzednie części "Trylogii Wysp Owczych" (jak sam nazwałem w myślach ten cykl) nie sądzę, żeby ich uprzednia lektura zmieniła moje postrzeganie ostatniego dzieła Logmansbo (czy - jak będę pisał dalej - Remigiusza Mroza).

Powiem też wprost: to nie jest zła książka. Gdyby jej autorem faktycznie był nieznany nikomu Farer polskiego pochodzenia, pewnie poleciłbym ją jako przyjemną, acz nieco przerysowaną lekturę, idealną do zabicia czasu.

Ale z pewnością po Remigiuszu spodziewałbym się znacznie więcej. W "Promie" kilka rzeczy po prostu... nie zagrało.

Obcy kraj, obcy ludzie, obcy klimat.

Coś, za co wielu ludzi kocha skandynawskie kryminały, od Mankella po Nesbo, to niezwykły klimat, wyzierający z kart powieści. Dla nas, Polaków, rejony na północ od Bałtyku są w większości obce. Obco brzmi język, obce są zwyczaje, obcy jest zupełnie inny klimat tamtych terenów. To samo dotyczy Wysp Owczych, które stanowią zamkniętą enklawę, w której czas płynie inaczej i do zbrodni w zasadzie nie dochodzi.

Remigiusz sam przyznał, że właśnie ten ostatni fakt skłonił go, by osadzić akcję powieści na Farojach. Niestety, przez całą lekturę książki miałem wrażenie, jakby ktoś wrzucił mocno polskich bohaterów w mocno polską sytuację, zmieniając tylko otoczenie, nazwy miejsc i nazwiska postaci, a całość przeplótł wrzucanymi gdzieniegdzie (to przez narratora, to przez protagonistów) ciekawostkami dotyczęcego życia na Wyspach Owczych.

W kryminałach skandynawskich o klimacie nikt nie musi opowiadać. On tam po prostu jest. Czytelnik nie musi o nim przeczytać, on go po prostu widzi i wyczuwa. W "Promie" tej naturalności zabrakło. Zamiast "show, don't tell" (pokaż, nie opowiadaj), mamy opowiadaj, ale nie pokazuj.

Dialogi jako motor napędowy akcji tym razem nie zdały egzaminu.

Przyznaję, że to dla mnie największy zawód. W swoich pozostałych książkach Mróz stosuje dialog jako popychacz akcji do przodu. Właśnie dzięki wspaniale napisanym dialogom jego książki czyta się tak dobrze i tak szybko.

I niestety, w "Promie" Remigiusz sięgnął po ten sam zabieg, który... kompletnie nie zagrał. Może po części moje rozczarowanie wynika z faktu, że autor nie skorzystał z okazji, by pisząc pod pseudonimem spróbować w inny sposób prowadzić narrację, wprowadzić więcej hmm... poetyki? w swą twórczość.

Niemniej jednak mam też wrażenie, że strumień dialogów gryzie się z charakterem postaci, szczególnie Hala, głównego bohatera. Milczący pustelnik po przejściach wypowiada na kartach powieści stanowczo zbyt wiele słów względem swojego charakteru.

Akcja tak wartka, że aż nie do wiary.

"Prom" cierpi niestety też na tę samą chorobę, co cykl z Wiktorem Forstem autorstwa Remigiusza - dzieje się tam po prostu zbyt wiele.

Z początku wydaje się, że porwanie promu to atak terrorystyczny, w dodatku z wątkiem nuklearnym w tle (tu nie powiem więcej, by nie zdradzać szczegółów). Chwilę później wychodzi na jaw, że jednak chodzi o niepodległość Farojów. Sto stron dalej chodzi już o coś zupełnie innego, a przy końcu, jak to zwykle bywa, okazuje się, że jednak chodziło o pieniądze.

W dodatku przejścia między kolejnymi scenami i wątkami są tak rozmyte, że łatwo się pogubić. Sam niemal przegapiłem moment eksplozji promu (ups, miałem nie spoilować...), bo pojawia się w kompletnie niespodziewanym miejscu.

I naprawdę, rozumiem, że taki był zamysł. Wybuch miał zaskoczyć. Ale książka to nie film - huku eksplozji nie da się usłyszeć na kartce papieru.

Przy wszystkich minusach to wciąż dobra opowieść.

Moje oczekiwania niestety nie zostały spełnione, ale to dlatego, że spodziewałem się czegoś znacznie, ale to znacznie innego. Tymczasem dostałem kolejny kryminał, kolejną napakowaną akcją książkę, kolejne sceny, w które trudno uwierzyć, ale hej - to w końcu rozrywka, więc można sobie pozwolić na lekkie przeholowanie.

Nie znaczy to jednak, że rozczarowani będą inni. "Prom" na pewno wciąga z mocą wiru wodnego, a domyślam się też, że czytelnicy, którzy sięgnęli po poprzednie książki Ove Logmansbo z niecierpliwością wyczekiwali finału perypetii bohaterów.

Bo fakt, że "Prom" jest finałem, raczej nie podlega wątpliwości. Autor definitywnie zwinął swój teatr lalek, a te kukiełki, które zostały na scenie, mogą co najwyżej stanowić punkt wyjścia do spin-offa opowieści (ups, znów zapomniałem, że miałem nie spoilować...).

To dobra lektura na zabicie czasu.

REKLAMA

Na rozerwanie się po trudnym dniu. Na... chwilę przemyśleń o tym, jak strach przez ludzką brutalnością i terroryzmem zdominował drugą dekadę nowego tysiąclecia. Dobra opowieść, pozwalająca na chwilę spojrzeć na świat z innej perspektywy.

Gdyby tej książki nie napisał Remigiusz Mróz, ocena byłaby znacznie wyższa. Jednak po autorze tego kalibru, nawet piszącego pod pseudonimem, spodziewam się znacznie więcej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA