Przebudzenie dusz to film, który pokazuje, co tak naprawdę najważniejsze jest w horrorach
Przebudzenie dusz pokazuje, że to nie wyskakujące potwory czy zamykające się kraty są najważniejsze w horrorach. To doskonali aktorzy, którzy swój strach potrafią przenieść na widzów.
OCENA
Oryginalne Przebudzenie dusz miało swoją premierę w 2010 roku na… teatralnych deskach. Andy Nyman i Jeremy Dyson przygotowali trzymającą w napięciu sztukę, która podbiła brytyjskie teatry. Kilka lat zajęło panom przygotowanie filmowej adaptacji, która momentami nieco przypomina teatr telewizji.
Film podzielony jest na trzy akty, w czasie których podążamy tropem nierozwiązanych, paranormalnych zagadek.
Naszym przewodnikiem i naczelnym sceptykiem jest profesor Goodman (grany przez reżysera, Andy’ego Nymana), znany z telewizyjnego show "Psychic Cheats", w którym tropi się hochsztaplerów podających się za media.
W czasie podróży przez mrożące krew w żyłach historie odwiedzimy trzech bohaterów, których życia zostały złamane przez złe moce. Mamy podstarzałego ochroniarza ze szpitala psychiatrycznego, młodego, obłąkanego mieszkańca domu wypełnionego demonami (doskonały Alex Lawther z The End of F***ing World) i osamotnionego maklera giełdowego z toną pieniędzy (Martin Freeman).
Historia nie ucieka od klisz. Ze szwankującą latarką przemierzamy opuszczone piwnice, jedziemy samochodem, którego silnik gaśnie pośród głuszy czy drżymy przed pojawieniem się nawiedzonych dziewczynek.
Siła Przebudzenia dusz nie tkwi jednak w pomysłach na historie, a w sposobie ich opowiadania.
Sugestywne, kipiące od emocji kadry idealnie budują atmosferę zagrożenia, które przyjść może z każdej celi, z każdego pokoju i z każdego kanału.
Film wspaniale rozładowuje napięcie swoim czarnym humorem, który jest tak dobry, że aż podzielę się z wami kilkoma przykładami. Już na wstępie razem z profesorem Goodmanem demaskujemy fałszywe medium, które rzekomo nawiązuje łączność ze zmarłymi. Jednym z nich jest chłopczyk, ofiara białaczki. Oszust nie ma więc oporów przed modulowaniem głosu na dziecięcy kształt i krzyczeniem do mikrofonu: krew mnie boli, mamusiu, krew mnie boli.
Innym razem widzimy bohatera narzekającego na imigrantów, by już w kolejnej scenie widzieć go z krótkofalówką, z której wydobywa się głos jego współpracownika - angielski z mocnym rosyjskim akcentem.
Film ogląda się z przyjemnością, choć im bliżej końca, tym produkcja nieco traci.
Końcówka zdecydowanie nie dorasta do oczekiwań zbudowanych przez pierwszą godzinę. Wykorzystuje tani i ograny zwrot akcji, który nieco rozczarowuje. Niby ma nas zmuszać do przemyśleń i wyłapywania detali wiodących do punktu kulminacyjnego, ale… widzieliśmy to już tyle razy.
Nie jest jednak zła sama w sobie. Po prostu z horroru robi nam coś na kształt moralitetu, że „nie wszystko jest takie, jakie wydaje się na początku”. Tym niemniej: Przebudzenie dusz to wciągający, doskonale zagrany horror wypełniony absurdalnymi sytuacjami, które raz wywołają w nas gęsią skórkę, aby później porządnie rozśmieszyć.