Biedna Sandra Bullock. Z tego co widzę nie powodzi jej się ostatnio. Po dwuletniej przerwie, w 2004 roku powróciła z przełomową rolą w Oscarowym "Mieście Gniewu" i od tej pory chwyta się obojętnie jakiej produkcji, niczym tonący brzytwy. Przypomnijcie sobie chociaż takie produkcje jak "Miss Agent 2" czy "Dom Nad Jeziorem". Zdecydowanie były to filmy kasowe, ale jej popularność dzięki nim nie wzrosła jakoś diametralnie. Chcąc uniknąć losu niemalże zapomnianej Julii Roberts, Sandra nie odmawia współpracy z twórcami, którzy mogą jej pomóc w powrocie szczyt. Tym samym na ekranach kin pojawiło się "Przeczucie".
Poznajemy Lindę. Żyje spokojnie na amerykańskich przedmieściach wraz ze swoim mężem Jimem i dwiema córkami. Pewnego dnia jej ukochany małżonek ginie w wypadku samochodowym. Zszokowana Linda nie potrafi się pogodzić z wiadomością, że jej idealny żywot nagle zaczął się powoli rozpadać. Kładzie się spać. Następnego poranka budzi się i przeżywa kolejne zaskoczenie. Jim, cały i zdrowy stoi w kuchni i przygotowuje sobie śniadanie przed wyjściem do pracy. Gdy sytuacja się powtarza, Linda jest przekonana, że niedawna tragedia była tylko przerażającą wizją przyszłości, która niebawem dojdzie do skutku. Bohaterka prowadzi wyścig z czasem i ze wszystkich sił próbuje powstrzymać nieuchronnie zbliżającą się katastrofę.
"Przeczucie" jest filmem, starającym się utrzymywać w konwencji hollywoodzkiego thrillera psychologicznego. Podążając śladem "Siły Strachu", wykorzystuje podobną stylistykę straszenia. Karmieni jesteśmy dawkami grozy "skokowej" oraz śladowymi ilościami krwi. Ma to nam służyć jako forma budowania napięcia, która rozpoczyna się od momentu, kiedy Linda znajduje całego i zdrowego męża w kuchni dzień po wypadku. To element najbardziej zastanawiający i zaskakujący, gdyż później całość przybiera nieco innego tempa. Co drugi dzień (kiedy bohaterka jest w świecie bez Jima), zdarzają się pewne losowe i nieprzewidywalne wypadki rodzinne, których Linda nie jest w stanie wytłumaczyć. Co gorsza, my sami też nie, nawet po ich (teoretycznie) logicznym wytłumaczeniu. Te wątki wydają się być zupełnie niepotrzebne, gdyż cała koncentracja skupia się na grze jednej aktorki - Sandry Bullock, mającej zagrać przekonująco swój niepokój i dezorientację w całej tej niecodziennej fabule.
Wraz z główną bohaterką jesteśmy uwięzieni w pętli czasowej. Scenarzysta pokusił się o poważniejszą wersję "Dnia Świstaka" i odłączył ckliwą romantyczność rodem z "Domu Nad Jeziorem". W tym wszystkim jednak, autor odrobinę się pogubił. Utwierdzony był chyba w przekonaniu, iż konwencja thrillera psychologicznego, ma się opierać na ogromnym namieszaniu kilku wątków, mających wprowadzić niepokój i chaos. W "Przeczuciu" to raczej drażni niż zachwyca. Brak scenariuszowi werwy oraz przekonujących rozwiązań sytuacyjnych. W dodatku mało tu atmosfery tajemnicy. Jak do tragedii doszło(by), jest tu główną zagadką, a reszta pozostawiona na dalszym planie nie wywołuje odpowiednich reakcji. Jako widzowie jesteśmy o krok naprzód w stosunku do reszty bohaterów i nas ten wątek średnio dotyczy. Doskonale wiemy, że to czas bawi się bohaterką i nie jest ona chora psychicznie, jak jej rodzina twierdzi.
Pozostaje więc jeszcze jedna sprawa - "Dlaczego to się przydarzyło Lindzie?". W ostateczności okazuje się, że całą historię podpięto pod ideę religii chrześcijańskiej. Końcowa scena przedstawia prywatną rozmowę między główną bohaterką a księdzem, w której padają moralizatorskie podpowiedzi, co do spraw osobistego odczucia wiary. Niestety, twórcy wprowadzili ten motyw na siłę, a sami nie jesteśmy w stanie uwierzyć i dopasować słowa duchownego do sytuacji. Dlatego, nawet w finałowych scenach, odczuwamy galimatias i nie jesteśmy pewni, co tak naprawdę reżyser chciał nam przekazać. Czy taka jest naprawdę ogólna wizja o thrillerze psychologicznym?
Jeśli tak, to ta sztuka mu nie wyszła. Nie dość, że ogromna dawka napięcia tuż w pierwszych minutach filmu nie jest kontynuowana, to jeszcze stara się naciągnąć scenariusz do pobudzenia ich chrześcijańskich koncepcji. Zamiast porządnie zrealizowanej produkcji grozy, otrzymaliśmy, jak zwykle, kolejną hollywoodzką papkę. Mam przeczucie, że Sandra Bullock nie zostanie zapamiętana po tej roli.