Guilty pleasure? Nie, to chyba zdecydowanie za mocne słowo. Przygody Merlina nie są złym serialem, tylko ich grupa docelowa to - w najlepszym wypadku - nastolatkowie. Jest trochę dziecinnie, infantylnie, irytująco, ale nawet mała armia starych, znajomych mi chłopów, oglądała show do samego końca.
Z Merlinem nie bezpośrednio, bo to dwa zupełnie inne rynki, mierzyć próbował się na przykład Camelot. Camelot opowiadał tę samą historię w bardzo brutalny sposób - czarodziej był kryminalistą w depresji, Artur był Januszem totalnym i nie pomogły nawet cycki postbondowskie Evy Green. A tymczasem na drugim biegunie, gdzieś w Wielkiej Brytanii, spokojnie egzystowała sobie niewinna bajeczka, która wkrótce potem rozeszła się na cały świat.
Zasadnicze zmiany w stosunku do mniej lub bardziej znanej historii dotyczyły wieku bohaterów. Tutaj wszystkie kluczowe postaci z wielkich legend: Merlin, Artur, Morgana, Lancelot, Ginewra, są jeszcze dzieciakami. Na tronie zasiada Uther Pendragon, który na dodatek brzydzi się magią. Trudno mu się zresztą dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że magia zafundowała mniej więcej 100 odcinków problemów i tarapatów.
Jakoś w ten magiczny bałagan wkomponował się Merlin, który nie tylko pstryknięciem palców umie sobie podgrzać burrito (czy co tam się jadło na średniowiecznym angielskim dworze), ale z tej magii w istocie jest też zrodzony, włada smokami, rozpiera go energia. Generalnie rzecz ujmując - pełen serwis na najwyższym poziomie niesamowitości.
Gdyby nie fakt, że magii nie lubią. W efekcie najwybitniejszy czarodziej w dziejach, który stał się inspiracją dla Albusa Dumbledora, Gandalfa i pewnie jeszcze wielu innych, biega sobie w szatach giermka, pucuje zbroje Artura i dyskretnie stara się ratować mu życie. I tak przez pięć sezonów. Merlin miewa swoje lepsze i gorsze momenty, jednak szybko złapałem się na tym, że serial oglądałem tylko do momentu zwrotu akcji, który prędzej czy później musiał się wydarzyć (i szczerze mówiąc nie do końca tak się stało).
W międzyczasie w te szczenięce przygody wplecione jest naprawdę dużo arturiańskiej mitologii, mamy Excalibur, Morganę i jej mroczne zapędy, Mordreda, Rycerzy Okrągłego Stołu, fatalne zauroczenie Ginewry. Generalnie rzecz ujmując - z literackiego punktu widzenia, serial "Przygody Merlina" ma wszystko.
I choć jest dziecinny, stroni od złożonych dialogów, krwi, nagości (może to i dobrze, HBO też już trochę z tym przynudza), ogląda się go naprawdę przyjemnie w oczekiwaniu na swoisty coming out głównego bohatera. Polecam szczególnie młodszym czytelnikom, młodszym znajomym starszych czytelników i wreszcie - starszym czytelnikom też. Tym bardziej, że AXN dogadał się z iplą, więc niedaleko.