Jimmy McGill w 4. sezonie Better Call Saul mierzy się ze śmiercią brata. W dodatku musi odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości, w której nie jest już prawnikiem. Sprawdzamy, w jaką kabałę ten w gruncie rzeczy poczciwy facet wpędzi się tym razem.
OCENA
W serwisie Netflix pojawił się już pierwszy odcinek 4. sezonu Better Call Saul. Spin-off kultowego Breaking Bad po raz kolejny udowadnia, że stoi twardo na własnych nogach i może funkcjonować jako samodzielna produkcja. Vince Gilligan zaś znów testuje cierpliwość fanów, a jego serial zachwyca niespiesznym tempem.
Nowa seria Better Call Saul zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyła się poprzednia.
Mowa oczywiście o tej głównej linii fabularnej osadzonej de facto w przeszłości. Pod koniec poprzedniego sezonu zginął w wypadku brat głównego bohatera, Chuck. Twórcy postanowili pokazać bezpośrednie następstwa tej tragicznej sytuacji oraz chwytające za serce reakcje Jimmy’ego, Kim i Howarda. Zanim jednak widz do nich dotrze, czeka go powrót do przyszłości.
Nowy sezon, podobnie jak poprzednie, rozpoczyna scena osadzona fabularnie już po wydarzeniach z Breaking Bad. Po raz kolejny obserwujemy Gene’a, czyli nowe wcielenie Jimmy’ego, który po pracy dla Waltera White’a musi się ukrywać przed stróżami prawa. Nakręcona w czerni i bieli sekwencja sprawiła, że aż sam czułem przerażenie zmaltretowanego psychicznie głównego bohatera.
Dalsze losy Gene’a poznamy jednak dopiero za kilka tygodni, a jak na razie gwiazdą jest Jimmy.
Dość powiedzieć, że jest zdruzgotany śmiercią ostatniego żyjącego krewnego. Bracia nie byli w dobrych stosunkach, a obaj wyrządzili sobie nawzajem mnóstwo krzywd, ale byli mimo wszystko rodziną. Jimmy, chociaż zszedł się z Kim, pozostał w dodatku bez swojego ukochanego zawodu, bo stracił czasowo licencję. Upadł naprawdę nisko i niewiele brakuje, by się pogrążył.
Pokusy czyhają na niego oczywiście z każdej strony. Od dawna wiemy, że to człowiek niecierpliwy i chociaż wie, że nie powinien, to gdy nadarzy się okazja, wybiera drogę na skróty. Nie jest zaskoczeniem, że i tym razem, chociaż pełen dobrych intencji zakreślał ogłoszenia o pracę w gazecie, zaczyna kombinować, jak wgryźć się w sam środek łańcucha pokarmowego.
Saul cały czas wygląda zza rogu, ale nadal go nie widać.
Motywem przewodnim całego Better Call Saul jest przemiana poczciwego prawnika, który nieco zbyt często balansuje na granicy prawa, w obrońcę najbardziej parszywych przestępców. Pierwsze trzy serie dobrze nakreśliły nam, kim w głębi serca jest jest i jakie dokładnie zasady wyznaje Jimmy. Najwyższa pora, by przemiana się w nim wreszcie dokonała.
Nie ma co jednak liczyć na to, że Vince Gilligan pokaże powstanie Saula Goodmana na zgliszczach Jimmy’ego McGilla już w pierwszym odcinku. Co prawda odtwórca głównej roli już zapowiadał, że Better Call Saul dogoni lada moment Breaking Bad, ale oba seriale AMC od zawsze rozwijały się leniwie. To miła odskocznia od innych telewizyjnych produkcji.
Do tego Better Call Saul nadal umiejętnie dzieli uwagę widza pomiędzy różnych bohaterów.
Bez dwóch zdań gwiazdą serialu jest Bob Odenkirk portretujący Jimmy’ego, ale nie jest tu jak zwykle jedynym bohaterem. Równie ważny jest wątek Mike’a, który rzucił pracę jako parkingowy i zaczyna zarabiać na własny rachunek, „samemu ustalając godziny”. Splótł swoje losy z Gusem Fringiem, który miarowo pnie się po szczeblach przestępczej kariery na pohybel kartelowi.
W przypadku każdego wątku dobrze jednak wiemy, do czego to wszystko zmierza. W końcu od lat znamy zakończenie tej historii. Better Call Saul jest jednak kolejnym i niezbitym dowodem na to, że gonienie króliczka jest bardziej satysfakcjonujące od złapania go. W tej produkcji nie chodzi o to, co będzie dalej. Chodzi o to, jak dobrze ogląda się to, co jest tu i teraz.
Better Call Saul nie padł ofiarą swojej formuły.
Cieszy mnie, że po trzech sezonach nadal w żadnym momencie nie ma się wrażenia, by serial przez bycie (przede wszystkim) prequelem wymuszał kolejne zwroty akcji, byle tego zachować zgodność z Breaking Bad. Tego obawiałem się po pierwszej zapowiedzi Better Call Saul. W praktyce fabuła produkcji rozwija się naturalnie, za co scenarzystom należą się ogromne brawa.
Mam tylko nadzieję, że Vince Gilligan i Bob Odenkirk nie wyłożą się na ostatniej prostej. Jestem przekonany, że już bliżej niż dalej nam do końca tej historii, a największe schody zaczną się pod koniec tej lub na początku kolejnej serii. Po tym, co widziałem do tej pory, jestem jednak spokojny. Jimmy McGill nie raz już pokazał, że wyślizgnie się z każdej opresji.