Dinozaury atakują szybkim lotem z filmem klasy C, krew się leje litrami, w rolach głównych znane osoby (niekoniecznie aktorzy), parę nowych twarzy i prosta do bólu fabuła... Czy tak ma wyglądać przyszłość kina z żywymi (i stymulującymi naszą wyobraźnię) prehistorycznymi bestiami? Czy film ma sprawić, że zaczniemy się bać nieba? Czy może nie doceniamy tej taniej produkcji? Wszystko zaraz się wyjaśni...
Zapewne wielu z was przeżyło różnego typu manie i trendy. Jeszcze parę(naście) lat temu panowała jedna, z której oswobodzić się, jak nie mogłem, tak do tej pory nie mogę. Choć może nie do końca jest to fascynacja sterowana medialnie... To raczej moja prywatna pasja o korzeniach sięgających dalej niż premiera pierwszego "Parku Jurajskiego". Tak, fascynacja gadami, tak obecnymi, jak i już wymarłymi to immanentna cecha mojego jestestwa. Niestety, przemysł "growy" od dłuższego już czasu nie oferuje niczego, czym mógłbym zaspokoić "pypcia"... W zasadzie, pomijając Turoki, niczego z rozrywek bardziej interaktywnych jak obsługa pilota na rynku znaleźć nie mogę. Ale płakać nie będę. Przecież przemysł filmowy ciągle atakuje nas kolejnymi obrazami z żywymi skamielinami, w ten czy inny sposób do naszego ukochanego świata sprowadzonymi.
W sukurs moim "potrzebom" przychodzi pobliska wypożyczalnia. Pomijając fajne panienki w niej pracujące (mniam!), w oczywisty sposób ściągające na siebie uwagę męskiej klienteli, można tam znaleźć wiele nowości. Ponadto ów "przybytek rozkoszy" oferuje wiele stosunkowo egzotycznych dzieł. Na szczęście, jako stały klient wiem gdzie kierować swe kroki, zaraz po przekroczeniu progu budynku. O moich gustach filmowych (bardzo szerokich) wiedzą też wszystkie pracownice (z którymi skądinąd nieraz potrafiłem przedyskutować cały wieczór), toteż o ile tylko coś "nowego" się pojawi jestem o tym natychmiastowo informowany. Tak też było i z tym tytułem...
Wracając jednak do samego filmu, to trzeba przyznać, że już z okładki płyty/kasety straszy paszczą gada. Niestety na tym kończy się asortyment cech generujących dreszczyk emocji wśród widzów. Zresztą o tym za moment. Zacznijmy jednak od wprowadzenia fabularnego. Scena otwierająca prezentuje gniazdo pterodaktyli. Ich jaja zostają w bliżej nieznany sposób zakonserwowane w szczelinach zbocza wulkanu. Dalej fabuła prowadzi nas już daleko w przyszłość. Przenosimy się do czasów współczesnych do Turcji, gdzie "pisklęta" postanawiają opuścić swe dotychczasowe schronienie. Nie dziw zatem, że po tylu latach ścisłej diety, czują głód. Jak nietrudno się domyślić, głód krwi...
Oto bowiem Mark Lester (reżyser) oraz Mark Sevi (scenariusz) rysują nam nieco ufantastycznioną wersję tytułowych gadów. Zamiast statecznych "szybowców" widzimy aktywnych drapieżników, trzepoczących ostrymi jak brzytwy skrzydłami i polujących m.in. na ludzi. Rzecz w tym, że prawda o tych, jakby na to nie patrzeć, imponujących istotach przedstawiona w produkcji filmowej nijak się ma (poza wspólnym faktem, iż zwierzęta te latały) do prawdy naukowej. Można by rzec, że w tym filmie prawda o gadach to g# prawda... Nie przeszkadza ona jednak w odbiorze obrazu, który z "realem" nie musi mieć wiele wspólnego.
W tym jednak przypadku trudno się dopatrzyć czegokolwiek, co mogłoby skłonić widzów do obejrzenia tego dzieła kinematografii od napisów wstępnych po końcowe. Gra aktorska kuleje, pomimo zaangażowania paru obiecujących osobników (w zasadzie jednego tylko tj. Camerona Daddo, którego możecie kojarzyć z roli Ronniego Tylera z serialu "FX", czy Daniela Coopera z "Wyspa Nadziei"...). Zupełnie nie pomaga tytułowi obecność Coolio - jego "brak" gry stanowi jeden z wielu gwoździ do trumny tego wątpliwej jakości dzieła.
Fabuła orbitująca wokół ataków prehistorycznych gadów składa się w zasadzie z dwu historii głównych i paru pomniejszych dodatkowych. Profesor Lovecraft (w tej roli Daddo) jest w podbramkowej sytuacji. Nie dość, że koniecznie musi coś odkryć (fundusze na wyczerpaniu) to pochłonięty pracą, nie spostrzega co się wokół niego dzieje (jego była studentka Kate Heinlein - grana przez Amy Sloan - a teraz współpracownica, darzy go uczuciem). Cudem znajduje poparcie ze strony ojca jednej ze swoich młodych uczennic (archetyp blondi-barbie, bez rozumu, a z bogatym tatusiem, grana przez Mircee Monroe). Warunek oczywisty - dziewczyna ma wziąć udział w wyprawie. No to ruszają, oczywiście w kierunku żerowiska "pterosów"... Z drugiej strony mamy historię kapitana Bergina (Coolio), który w pościgu za terrorystą nieświadomie staje się potencjalnym daniem głównym. Ale jako "wojak" z krwi i kości, wraz ze swoim oddziałem, stawią silny opór latającej rodzince wprost z mezozoiku. Fabuła jest zatem prosta do bólu, a efekty końcowe można wydedukować po pierwszych 5-10 minutach projekcji. Szkoda. Naprawdę szkoda...
Jedynym atutem filmu zdaje się występująca ledwie parę minut Mircea Monroe (blondynka znana chociażby z roli Chloe z "Komórki"). Bez wątpienia jej prawie nagi występ stanowi główną atrakcję obrazu. "Koniec żartów, panowie, zaczynają się schody."* Jak tu bowiem dopatrzyć się czegoś więcej dobrego w tej produkcji? Będzie ciężko, ale kto mówił, że robota recenzenta jest łatwa? Animacje zwierząt, choć wyraźnie sztuczne w paru miejscach ładnie wyszły. Szkoda, że gros czasu nie są takie apetyczne. Same sekwencje polowania gadów z motywem przewodnim, polegającym na dekapitacji lub szatkowaniu ciała ofiary jednym przelotem, są niesmaczne i "badziewnie" wykonane... Chyba tylko maniakom krwi i posoki lejących się hektolitrami po ekranie owe sceny mogą się spodobać.
Do podsumowania można by użyć jednego słynnego zdania Ignasia Krasickiego. "Miłe złego początki, lecz koniec żałosny." Zdaje się, że idealnie podsumowuje ono całą, wywołującą uśmiech politowania, produkcję i to, jakie wrażenie na mnie wywarła. A zresztą, "koniec i bomba, a kto [nie] czytał [lecz oglądał], ten trąba!"** ;-)
* Antoine Charles Louis de Lasalle (1775-1809)
** Witold Gombrowicz (1904-1969)