Przyznam, że zapowiedzi serialu Red Rose niespecjalnie mnie obeszły, a premiera na Netflixie jakoś mi umknęła. W końcu jednak odpaliłem odcinek pilotażowy - nieco na siłę, bardziej z poczucia obowiązku, niż szczerych chęci - i już po drugim odcinku przyznałem sam przed sobą, że przeczucia mnie zawiodły. Oto streamingowy gigant zaserwował nam kolejny solidny, mięsisty thriller.
OCENA
Miłośnicy gatunku - zmęczeni zbyt do siebie podobnymi, irytująco często absurdalnymi hiszpańskojęzycznymi thrillerami - powinni zainteresować się "Red Rose" na Netflixie. Podszyty dreszczykiem, ba, nawet delikatnym horrorem brytyjski serial to naprawdę świetna odtrutka na nieco przesadnie polegające na sprawdzonych, ale wyświechtanych gatunkowych schematach produkcje.
By nie zdradzać zbyt wiele (to jeden z seriali, o których - moim zdaniem - warto przed seansem wiedzieć jak najmniej) naszkicuję tu jedynie króciutki fabularny zarys. Grupka zblazowanych dzieciaków, które wprawdzie skończyły szkołę, ale wciąż jeszcze nie uporały się z trudnym i męczącym (dla wszystkich wokół, ale dla nich samych również) okresem buntu, pobiera na swoje smartfony pewną intrygującą aplikację - obiecuje ona zmienić ich życie. "To tylko apka, zwykły algorytm" - pomyślicie (podobnie zresztą jak nasi bohaterowie), wkrótce jednak okaże się, że nie do końca. Program wydaje nastolatkom polecenia, które z czasem stają się coraz dziwniejsze. Wkrótce tytułowe Red Rose okazuje się przerażającym szantażystą, który wymusza na małolatach wykonywanie coraz to bardziej niebezpiecznych, potwornych zadań.
Red Rose - recenzja serialu Netflixa
Być może czytając powyższy opis stwierdzicie, że sugeruje on - przynajmniej częściowo - teen dramę. I nie pomylicie się zanadto. Tak, "Red Rose" ma kilka kluczowych cech nastoletniego dramatu, tym razem jednak nasączonego grozą. To pełnoprawny i całkiem świeży scenopisarsko thriller, który przy okazji, jak to często w brytyjskich produkcjach bywa, porywa się na krytyczne komentowanie kwestii społecznych... i całkiem nieźle mu to wychodzi.
"Red Rose" - pisząc pokrótce - opowiada o tym, co może się wydarzyć, gdy ktoś o naprawdę złych intencjach wykorzysta media społecznościowe i nastoletnie, naiwne, złamane serca, by zrujnować życia młodej społeczności klasy robotniczej. No właśnie: dzieciaki. Obraz złożoności życia młodych osób - lęk przed przyszłością, niepokoje, zazdrości, problemy rodzinne - wypada tu bardzo wiarygodnie. Spora w tym zasługa młodej obsady, która ożywia napisane dla niej dialogi: wierzymy im, ba, nawet rozumiemy, bo każde z nas z pewnością wychwyci w którejś z postaci element dawnego siebie.
Serial potrafi wymierzyć naprawdę celne ciosy w problematykę klasowych nierówności. Niestety, twórcy wrzucili nieco zbyt wiele idei do jednego worka. Tematyka duchów i egzorcyzmów, wymieszana z motywami wirtualnej rzeczywistości, biedy, zdrowia psychicznego… Sporo tu tego, przez co część rozmywa się, zamiast wybrzmieć. "Red Rose" potrafi sprawić wrażenie, jakby nie do końca wiedziało, czym chce być. Groza, dreszczowiec i kryminał przeplatają się ze sobą w sposób nie zawsze satysfakcjonujący narracyjnie. By zająć się kilkoma koncepcjami jednocześnie, potrzeba nieco bardziej doświadczonych, wyrafinowanych twórców. W przypadku "Red Rose" najlepiej byłoby skupić się na atmosferze technologicznego thrillera i kwestii nierówności.
Mimo powyższych wad, Red Rose ogląda się naprawdę świetnie.
Nie ma czasu na nudę; co chwila na ekranie dzieje się coś interesującego, atmosfera się zmienia, a fabuła nieoczekiwanie wkracza na niespodziewaną ścieżkę. To niegłupi, odświeżający thriller, który połyka się na maksymalnie dwa posiedzenia. A finał zdaje się sugerować, że być może doczekamy kontynuacji. Będę czekał.