Remigiusz Mróz o współpracy przy serialu „Chyłka - Kasacja”, propozycji z Hollywood i nowej książce - wywiad
Na platformie Player.pl już w piątek ostatni odcinek serialu „Chyłka - Kasacja”. Produkcja stanowi adaptację niezwykle popularnej powieści. Jej autor, Remigiusz Mróz opowiedział w wywiadzie dla Rozrywka.Blog, jaka była jego rola przy tworzeniu produkcji, a także zdradził szczegóły otrzymanej z Hollywood propozycji.
Remigiusz Mróz w rozmowie z Rozrywka.Blog o „Chyłka - Kasacja” i świecie seriali - wywiad:
Tomasz Gardziński: Serial „Chyłka – Kasacja” na podstawie twojej powieści zadebiutował niedawno na platformie Player.pl. Jakie to uczucie widzieć po raz kolejny swoich bohaterów przeniesionych na ekran?
Remigiusz Mróz: Myślałem, że już trochę do tego przywyknę, a tymczasem uczucie jest tak samo niesamowite jak przy pierwszym sezonie i odżyło, kiedy tylko usłyszałem muzykę z czołówki. Porównałbym to do snu, który nagle materializuje się na jawie.
A to uczucie bywa w niektórych przypadkach kłopotliwe, gdy widzisz swoje dzieło w jakiejś nowej formie, która nie do końca musi odpowiadać wyobrażeniom?
Wszystko tak naprawdę zależy od podejścia autora. Ja wychodzę z założenia, że już zrobiłem swoje – napisałem książkę, korzystając z całkowitej wolności twórczej, nieograniczony sprawami budżetowymi czy castingowymi. Teraz oddaję tę historię w inne ręce – na producentów spada cała odpowiedzialność, ale też mają pełne pole do popisu, bo otrzymują ode mnie carte blanche na wszelkie zmiany. Mój głos w całym tym procesie jest czysto doradczy, zresztą staram się z niego zbyt często nie korzystać.
Nie boisz się, że zła adaptacja może wpłynąć negatywnie na odbiór książki?
To pytanie dość często pada, ale moja odpowiedź zawsze jest taka sama: nie. Książka stoi tam, gdzie dotychczas – na półkach księgarń. Nic jej się nie stanie.
Rozumiem w takim razie, że między tobą i twórcami obu sezonów „Chyłki” nie było sytuacji konfliktowych lub choćby swoistej burzy mózgów podczas prac nad scenariuszem?
W prace nad scenariuszami starałem się w ogóle nie ingerować. Dostaję wprawdzie wszystko na bieżąco, ale znam się na prozie, nie na pisaniu scenariuszy. To zupełnie inna forma przekazu, w której nie potrafię się odnaleźć, bo wszystko dzieje się tam w sferze zewnętrznej. Zwyczajnie nie moje podwórko. Natomiast sprawy ogólne często omawiamy – na przykład kiedy w serialu ma pojawić się samochód innej marki niż w książce, producenci pytają, co sądzę. Ale co ja mogę sądzić? (śmiech – przyp. red.) To sprawy finansowe, marketingowe, związane z lokowaniem produktu. Wiadomo, że serial musi zbudować odpowiedni budżet.
Nie było dyskusji o obsadzie?
Akurat o tym sporo rozmawialiśmy, zwłaszcza o głównej roli, bo wokół niej kręci się oś całej produkcji. Na szczęście żadnego rozdźwięku między nami nie było – kiedy tylko padło nazwisko Magdaleny Cieleckiej, wszyscy przyklasnęli. Identycznie było przy Filipie Pławiaku, bo to wprost urodzony Zordon.
W Polsce pojawia się coraz więcej serialowych adaptacji pisarzy tego trochę młodszego pokolenia. Jest twoja „Chyłka” na TVN-ie i Player.pl, „Żmijowisko” Wojciecha Chmielarza, a wkrótce też „Król” Szczepana Twardocha. Nowa epoka seriali zwiększa szanse na ekranizacje literatury?
Na pewno. A naszych autorów dostrzega się nie tylko w Polsce, ale też zagranicą. Jakiś czas temu zgłosiła się do mnie dwójka producentów z Hollywood – i wiem, jak to brzmi, ale tak rzeczywiście było. Przylecieli do naszego kraju i spotkaliśmy się w Warszawie, bo byli zainteresowani kupnem praw do moich książek. Powiedzieli mi przy tej okazji, że w Stanach jest mnóstwo producentów dostrzegających potencjał Europy Środkowo–Wschodniej – jako że według nich to obecnie najbardziej kreatywne miejsce na mapie świata. Oprócz tego dowiedziałem się, że uprawiają swoisty outsourcing scenariuszowy, zlecając twórcom z naszego regionu pisanie scenariuszy lub ogólnych konspektów. Ale rozwój przede wszystkim widać w samej Polsce – kilku znajomych pisarzy już podpisało umowy na swoje seriale. A jeśli chodzi o mnie, oprócz kolejnych sezonów Chyłki, w najbliższych dwóch latach zobaczymy cztery inne seriale na podstawie moich książek.
Jakich dokładnie adaptacji prozy Remigiusza Mroza możemy się więc spodziewać w najbliższym czasie?
Na ekrany trafi cykl z komisarzem Forstem, dylogia z Damianem Wernerem, seria „W kręgach władzy” – i dopiero co dopiąłem na ostatni guzik sprawę „Listów zza grobu”. Za produkcje będą odpowiadać różne stacje telewizyjne – niektóre polskie, inne międzynarodowe. Myślę więc, że efekty będą ciekawe.
Stacja Canal+ niedawno poinformowała, że to właśnie ona zajmie się realizacją adaptacji powieści „Listy zza grobu”. Nie podała jednak jeszcze, czy będzie to serial czy film. Możesz zdradzić coś więcej na temat formy produkcji?
Myślę, że serial, bo ta formuła sprawdza się najlepiej – ale formalnie decyzja oczywiście jeszcze nie zapadła. Podobnie jak przy „Chyłce”, tak i w przypadku Seweryna będę starał trzymać się możliwie daleko od produkcji. Szczególnie, że mam trochę roboty z pisaniem książek… (śmiech – przyp. red.).
Czym dokładnie przekonał cię właśnie Canal+, że to im postanowiłeś powierzyć Seweryna Zaorskiego?
Chemią! To dla mnie absolutnie najważniejsza rzecz, kiedy negocjuję sprzedaż praw. Finanse interesują mnie najmniej – zawsze wybieram partnera na podstawie tego, czy się z nim dogaduję i czy nadajemy na tych samych falach. Tak było w przypadku Canal+, dzięki czemu jestem spokojny o rezultaty.
A wspomniane negocjacje z hollywoodzkimi producentami przyniosły jakiś konkretny skutek? Możesz już o tym rozmawiać?
Właściwie teraz już bez przeszkód mogę. W tej sprawie działałem w kooperacji z moją agentką w Londynie, a chodziło o wspomnianą już dylogię z Wernerem, która zaczyna się od „Nieodnalezionej”. Mieliśmy na nią trzy oferty: dwie z Hollywood i jedną z Polski. Ostatecznie doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepsza jest oferta z naszego kraju.
Dlaczego?
Obawialiśmy się po prostu tego, że producenci ze Stanów kupią pomysł, a potem przez następne dziesięć lat będzie leżał zapomniany gdzieś pośród dziesiątek innych scenariuszy. Dla amerykańskiej branży filmowej kwota liczona w dolarach za prawa do mojej książki nie była żadnym ryzykiem. Stać ich było na to, żeby zapłacić i zapomnieć. A w Polsce mam pewność, że nie tylko zostanie to zrobione, ale także, że realizacja będzie na wysokim poziomie, bo chodzi o stację telewizyjną, do której mam zaufanie. Choć od znajomych oczywiście cały czas słyszę, że będę tego żałował (śmiech – przyp. red.).
„Chyłka – Kasacja” zadebiutowała na platformie VOD dużo wcześniej niż w telewizji (premiera na TVN na wiosnę 2020 roku – przyp. red.). Podobnie było z pierwszym sezonem. Miałeś jakiekolwiek wątpliwości przed powierzeniem swojej adaptacji serwisowi Player.pl?
Wprost przeciwnie. Pierwotnie serial „Chyłka – Zaginięcie” miał się ukazać na stacjonarnej antenie TVN–u i dopiero później pojawił się pomysł, żeby ekranizacja książki stała się pierwszą oryginalną produkcją Player.pl. Producenci dosyć ostrożnie podsunęli mi tę ideę, niepewni, jak zareaguję, ale klepnąłem to od razu. Tradycyjnej telewizji nie oglądam, nie mam nawet podłączonej anteny – za to jestem nałogowym oglądaczem VOD. Większość rzeczy pochłaniam na Netfliksie i HBO GO, więc jak tylko pojawiła się propozycja „Chyłki” na Playerze, to przyklasnąłem.
Rynek płatnego streamingu był wtedy w Polsce jeszcze na stosunkowo wczesnym okresie.
Dlatego powiedziałem producentom, że warto wspólnymi siłami zmienić tę sytuację. I udało się! W pierwszym dniu emisji trzeba było wymienić całą strukturę serwerów, więc trudno o lepszy prognostyk (śmiech). Zaraz potem kilkaset tysięcy osób wykupiło subskrypcję w Playerze i już w pierwszym miesiącu odnotowaliśmy dwa miliony streamów. Niedziwne, że po tej pierwszej, oryginalnej produkcji, wreszcie zaczynają masowo powstawać inne. I bardzo mnie to cieszy.
Wspomniałeś, że chętnie sięgasz po serialowe nowości. Jakie najciekawsze produkcje z serwisów Netflix i HBO GO oglądałeś ostatnio i poleciłbyś swoim czytelnikom?
Na Netfliksie niedawno pochłonąłem ostatni sezon „The Crown”, a spośród dzieł HBO ostatnio najbardziej czekam na kolejne odcinki „Watchmen”, czyli na pewną wariację na temat komiksu Alana Moore'a. Myślę, że Damon Lindelof wykonuje jak zawsze świetną robotę, a przede wszystkim robi, co mu się żywnie podoba. Bez żadnych ograniczeń.
Większość rozmowy poświęciliśmy serialom, ale nie mogę na koniec nie zapytać cię: nad jaką nową książką obecnie pracujesz?
Obecnie pracuję nad czymś, co pierwotnie wpadło mi do głowy w 2012 roku – bo często jest tak, że idee rodzą się dużo, dużo wcześniej. Staram się ich nie zapisywać, bo wychodzę z założenia, iż pamięć jest najlepszym filtrem – przepuszcza dobre pomysły, a blokuje te, które nie są warte uwagi. Ten konkretny projekt siedział we mnie już od wielu lat i jest to książka inna od poprzednich zarówno w formie, jak i w treści. Czyli z mojego punktu widzenia jest idealnie, bo tylko dzięki takiej świeżości dana historia może mnie pochłonąć. Jak wiadomo, piszę dosyć dużo (śmiech – przyp. red.) i muszę wprowadzać sobie trochę urozmaicenia. Na początku roku z kolei czeka nas premiera nowej części serii z Sewerynem Zaorskim.
Co ciekawego spotka bohatera w najnowszej powieści?
Nic dobrego! Zanosi się na znacznie bardziej brutalną historię, w dodatku poruszającą pewien bardzo ważny dla nas wszystkich w Polsce temat. Nie będzie to łatwa lektura.
Autorem zdjęcia tytułowego jest Mikołaj Starzyński/Wydawnictwo FILIA.