"Renegaci" to zaskakująco udana mieszanka Call of Duty i Indiany Jonesa – recenzja Spider’s Web
Komandosi, ukryty skarb nazistów, zatopione miasto i pełno akcji – to wszystko zapewnia nam najnowsza produkcja Luca Bessona.
OCENA
Akcja rozgrywa się w 1995 roku podczas konfliktu w Bośni i Hercegowinie. Stacjonujący w Bośni amerykańscy żołnierze Navy Seals dowiadują się od miejscowej kobiety o skarbie ukrytym na dnie zatopionego pod wodą miasteczka. Naziści podczas II wojny światowej wykradli Francuzom ponad 2000 sztabek złota o łącznej wartości 300 milionów dolarów.
Żołnierze postanawiają zaplanować akcję wydobycia skarbu spod wody Mają jednak na głowie Serbskie wojsko i tykający zegar.
"Renegaci" to wynik pomysłu, który zrodził się w głowie Luca Bessona.
Francuski twórca napisał scenariusz i wyprodukował ten film, a reżyserię powierzył Stevenowi Quale’owi, który kiedyś asystował samemu Jamesowi Cameronowi przy "Titanicu" i "Avatarze".
Quale nie jest wielkim artystą, ale potrafi poradzić sobie z większym budżetem ("Renegaci" kosztowali trochę ponad 60 mln euro) i umiejętnie opanował logistykę całkiem efektownego kina akcji.
Na "Renegatów" szedłem bez większych oczekiwań, nie spodziewałem się wiele. Sam fakt, że niezbyt dużo o tym filmie słyszałem przed premierą, był dla mnie dość zastanawiający. Na szczęście zostałem pozytywnie zaskoczony.
Nie jest to może wielkie kino, nawet w obrębie swojego gatunku i przynależności do linii wybuchowych filmów akcji. Pozornie nie ma nic, co mogłoby skutecznie przyciągnąć widownię do kin. Gdy już zaczynamy go oglądać, to okazuje się, że mamy przed sobą całkiem zajmujący i wciągający seans.
Już w pierwszych 15 minutach otrzymujemy wybuchową i pełną akcji sekwencję pościgu (dodam, że z udziałem czołgu), której rozmach porównałbym spokojnie ze scenami, jakie zazwyczaj oglądamy w finałach hollywoodzkich produkcji!
Później akcja wprawdzie trochę spowalnia, ale nadal trzyma w napięciu. Jest tu prawie wszystko. Strzelaniny, bitwy powietrzne, pojedynki pod wodą i na lądzie. Wspominałem już o pościgu z czołgiem?
Sam wątek fabularny jest dość interesująco poprowadzony. Miejsce akcji (Bośnia w połowie lat 90. XX wieku) to dość nietypowy wybór jak na kino tego typu. Wątek przygodowy związany z poszukiwaniem podwodnego skarbu wydaje się żywcem wyjęty z historii Indiany Jonesa, ewentualnie z serii gier "Uncharted". Zmieszanie tego z filmem akcji z komandosami to dość ciekawa odmiana w męskim kinie.
Realizacyjnie "Renegaci" prezentują się nieźle. Nie ma może szału, ale mimo wszystko formalnie jest to solidnie wykonana rzemieślnicza robota, którą dobrze się ogląda.
Jest dobre tempo, trochę humoru (w epizodach pojawia się kradnący każdą scenę J.K.Simmons jako dowódca komandosów), aktorzy raczej o Oscary nieprędko powalczą, ale dobrze i naturalnie prezentują się przed kamerą. Na tyle dobrze by widz mógł sprawnie zagłębić się w opowiadaną historię.
"Renegaci" nie są filmem, który koniecznie musicie obejrzeć, natomiast jeśli planujecie wypad do kina i macie ochotę na niezobowiązującą rozrywkę w otoczce kina akcji, to produkcja Luca Bessona może się dla was okazać udanym strzałem.
Besson już od ładnych paru lat o wiele lepiej radzi sobie na polu producenta kina akcji niż reżysera. Mimo wszystko na "Valerianie" w jego reżyserii bawiłem się trochę gorzej niż na "Renegatach".