Andrew Lincoln opuścił już obsadę serialu The Walking Dead. Podsumowujemy, jak wyglądał ostatni odcinek, w którym pojawił się Rick Grimes i zastanawiamy się, co dalej z uniwersum Żywych trupów.
Uwaga na spoilery.
The Walking Dead ma coraz gorsze wyniki oglądalności, ale filmowcy i scenarzyści zatrudnieni przez stację AMC robią, co mogą, by podtrzymać zainteresowanie serialem. Po kilku tanich cliffhangerach i dramatycznym uśmierceniu ważnych postaci trzeba było znowu podbić stawkę.
Od tygodni szykowano nas na dzisiejszy odcinek, w którym po raz ostatni pojawił się główny bohater serii, Rick Grimes.
Serial od samego początku opowiadał o losach ocalałych po apokalipsie zombie, którym przewodził szeryf Rick. Po uśmierceniu jego serialowego syna, Carla, z oryginalnej obsady zostały już jednak zaledwie dwie osoby - Daryl i Carol. Z postaci, które znamy nieco dłużej, wymienić można już tylko Maggie i Michonne. Cała reszta nie budzi już takich emocji.
Twórcy serialu zdają sobie sprawę, że zabijanie na ekranie postaci, wprowadzonych później niż Michonne, nie ma już ładunku emocjonalnego. Po uśmierceniu Carla w ostatnim akcie wojny ze Zbawcami pod wodzą Negana trudno było wytypować kolejnego bohatera do odstrzału. Nadarzyła się jednak okazja, by znów zrobić wokół The Walking Dead szum.
Andrew Lincoln, czyli odtwórca roli Ricka, postanowił zrezygnować z pracy.
Po licznych plotkach, które znalazły potwierdzenie w rzeczywistości, AMC rozpoczęło kampanię promocyjną, przypominając nam na każdym kroku, że aktor opuści serial. Jeszcze przed emisją dzisiejszego odcinka wiedzieliśmy, że to teraz zobaczymy jego ostatnie chwile. Otwartym pozostało jednak pytanie, w jaki sposób twórcy się pozbędą tej postaci.
Dróg było kilka, a fani zadawali sobie przed premierą odcinka mnóstwo pytań: czy bohatersko zginie, czy też umrze w idiotyczny sposób, by podkreślić, jak bardzo ten świat jest niebezpieczny i nieprzewidywalny? A może umrze z ręki Maggie, z którą jest w konflikcie? Albo przeżyje, ale uda się np. w podróż, by wrócić za kilka lat, gdy Andrew Lincoln zatęskni za swoim bohaterem?
W jaki sposób Rick Grimes zginął zniknął z The Walking Dead?
Wydawało nam się, że poprzedni odcinek dał nam na to pytanie odpowiedź. Rick żegnał się z Darylem niczym Obi-Wan z Anakinem w Zemście Sithów, co mogło oznaczać, że więcej się nie zobaczą lub staną po innych stronach barykady. Potem próbował odciągnąć stado zombie od okolicznych zabudowań i… spadł z konia. Tak niefortunnie, że nadział się na pręt. I stracił przytomność.
Można było się wręcz spodziewać, że Grimes zacznie umierać w samotności, a towarzyszyć będą mu w agonii jedynie wizje tego, co już było. Wiedzieliśmy w końcu od dawna, że na plan powrócili aktorzy, których bohaterowie zginęli lata temu, a motyw majaków i snów na jawie w The Walking Dead się pojawiał. AMC postawiło niestety na inne rozwiązanie.
Scenarzyści bawili się zresztą z widzami w kotka i myszkę przez cały odcinek.
To, że Rick Grimes miał różne wizje, nie było żadnym zaskoczeniem. Okazuje się jednak, że nie umarł nabity na pręt, tylko cudem z niego wstał i dosiadł konia, zanim Żywe trupy go dopadły. Zaczął prowadzić stado, raz po raz odpływając. Zajrzał też do znajomo wyglądającej chatki, by na koniec dotrzeć na most, na którego budowę tak bardzo nalegał.
W swoich wizjach spotkał cztery postaci, co wygląda na motyw zaczerpnięty prosto z Czarnoksiężnika z Krainy Oz - symbolizowali kolejno serce, odwagę, mądrość i dom. Byli to jego przyjaciel Shane, a także Hershel (ojciec Maggie) oraz - dość niespodziewanie - Sasha (z którą Rick nigdy nie był przecież szczególnie blisko).
Na samym końcu bohater Andrew Lincolna zobaczył Michonne, ale to też były tylko majaki.
Nikt nie uratował bohatersko Ricka. Zamiast tego musiał samodzielnie przejść przez most, na który wkroczyło za nim stado zombie. Dopiero wtedy z lasu wybiegli jego towarzysze - już zbyt późno, by mu pomóc. Rick wyciągnął swój ikoniczny rewolwer i strzelił w dynamit, co doprowadziło do eksplozji. Zombie zaczęły wpadać do wody, a Rick… wyparował.
Rozmowy z samym sobą, jakie Rick ze sobą prowadził przez cały odcinek, a które przybrały postać dialogów z (głównie) zmarłymi, przygotowały jednak Grimesa na ten moment. Pogodzony ze swoim losem, zdecydował się poświęcić życie, by jego marzenie o odbudowie cywilizacji mogło istnieć dalej już bez jego udziału. Zginął, przekazując swoją siłę innym.
A przynajmniej tak się w pierwszej chwili wydawało.
Bohaterowie zaczęli opłakiwać Ricka, ale AMC postanowiło w ostatniej chwili nie zarzynać kury znoszącej złote jaja. Okazało się, że Grimes… przeżył. Co prawda trudno wytłumaczyć, jak po całym dniu tułaczki z otwartą, broczącą krwią raną oraz spływie rwącą rzeką w towarzystwie podpalonych trupów, ta sztuka mu się udała, ale nurt wyrzucił półżywego bohatera na brzeg.
Stało się to oczywiście w miejscu, gdzie jedna z bohaterek czekała na swój transport. Akurat w momencie, gdy nadlatywał helikopter, który miał ją zabrać w inne miejsce. Tajemniczy przybysze uratowali Ricka, który - jak od rana wiemy - do serialu już nie wróci, ale… będzie teraz gwiazdą filmów pełnometrażowych.
W dodatku na tym odcinek się nie skończył.
W epilogu 5. odcinka 9. serii The Walking Dead przywitaliśmy kolejną grupę ocalałych, którą uratowała tajemnicza postać. Pobiegli do lasu, skąd padły strzały i trafili na kilkuletnią dziewczynkę, która, wkładając ikoniczny kapelusz, przedstawiła im się słowami „Judith Grimes”.
Trudno przewidzieć, w jakim kierunku będzie zmierzać teraz serial. Odcinek mógłby być niezłym epilogiem całego sezonu, ale dostaliśmy go dopiero w piątym odcinku. Niewykluczone, że czeka nas teraz kolejny przeskok czasowy, tym razem nie o półtora roku, a o kilka lat do przodu.
Nie zdziwię się jednak, jeśli serial wróci do momentu odejścia Ricka, by pokazać nam, jak zareagowali na to pozostali bohaterowie. Dowiemy się za tydzień, czy pojawienie się starszej Judith było zapowiedzią nowej linii fabularnej, czy tylko mrugnięciem oka w stronę fanów.