REKLAMA

Robinson na Marsie. "Marsjanin", Andy Weir - recenzja sPlay

Stworzyć literackie arcydzieło to sztuka, która udaje się nielicznym. Ale wbrew pozorom napisanie przyjemnego w odbiorze czytadła, bez pretensji do bycia czymś więcej, to również zadanie niełatwe. Andy Weir brawurowo podołał mu w "Marsjaninie", sprawnie kreując wciągającą historię, opartą na pomyśle, który na pierwszy rzut oka wydaje się być śmiertelnie nudny. 

Robinson na Marsie. „Marsjanin”, Andy Weir – recenzja sPlay
REKLAMA
marsjanin andy weir
REKLAMA

No bo jak inaczej określić koncept, zasadzający się na tym, że jakiś astronauta usiłuje przez niespełna 400 stron samotnie przeżyć na Marsie. Na Marsie! Pustynnej planecie, na której brak najprymitywniejszych nawet - poza nim samym rzecz jasna - form życia; z niesprawnym systemem komunikacji, ergo: bez szans na ratunek. Cóż on tam może robić? Siedzieć w bazie, oglądać stare filmy i czekać na śmierć. Nie brzmi to zbyt pasjonująco.

Ale wyjątkowo dobre noty, jakie zbiera "Marsjanin" oraz fakt, że w 2015 roku powstanie ekranizacja w reżyserii Ridleya Scotta z Mattem Damonem w roli głównej, zachęcają, by jednak dać szansę tej powieści.

Jej głównym bohaterem, człowiekiem, który ma jako pierwszy umrzeć na Marsie, jest Mark Watney. Zaradny, błyskotliwy i obdarzony nieskończonymi pokładami dobrego humoru, dość szybko zyskuje sympatię czytelnika. Uznany za martwego i pozostawiony na Marsie przez pozostałych członków ekspedycji, ani na moment nie traci rezonu i nie załamuje rąk.

Ma jeden cel - przeżyć. Co więcej, ma też plan jak tego dokonać.

A zadanie, jak można się domyśleć, łatwe nie jest. Przed Watneyem piętrzą się kolejne trudności i problemy, a choć nie jest na przykład najazd zdziczałych tubylców czy czerwie pustyni ostrzące sobie zęby na jego bazę, to okazuje się, że nawet awaria sprzętu, próby wyhodowania marsjańskiej odmiany ziemniaka czy odnalezienia sposobu nawigowania na Czerwonej Planecie mogą być nader interesujące, ani przez moment nie nużąc.

"Marsjanin" spisany jest w formie dziennika, pełnego opisów technicznych detali, które jednak zostały znacząco uproszczone. Z jednej strony uwiarygodnia to powieść, z drugiej - sprawia, że czytelnik nie tonie w naukowych, trudnych do przyswojenia, szczegółach.

Forma dziennika mogłaby być na dłuższą metę nieco męcząca, na szczęście Weir w pewnym momencie zaczyna przeplatać ją z typową narracją trzecioosobową, przedstawiając wydarzenia z innej perspektywy, dzięki czemu uzyskujemy kilka nadplanowych wątków. Zabieg ten udynamicznia książkę i nadaje jej nieco dodatkowej głębi.

W swoim dzienniku Mark Watney opisuje przede wszystkim to, co się wydarzyło, co zrobił i jak to osiągnął. Trochę brakuje w tym jakichś mniej powierzchownych przemyśleń, ostatecznie sytuacja, w której znalazł się główny bohater jest dość niecodzienna. Watney jest człowiekiem czynu, nie marnuje czasu na zamartwianie się, ale mimo wszystko wydaje mi się, że w jego głowie zakiełkowałoby kilka refleksji natury egzystencjalnej.

REKLAMA

Momenty załamania zdarzają mu się bardzo rzadko, a jeśli już, to trwają nie dłużej niż kilka godzin. Doceniam, że dzięki temu połowa książki nie jest wypełniona irytującym gderaniem, ale trochę odziera tę postać z wiarygodności.

Sporo humoru (niekoniecznie w moim guście, ale całkiem strawnego), bardzo interesująca perspektywa i znakomicie - wbrew początkowym obawom - poprowadzona fabuła. "Marsjanin" to lektura nad wyraz udana, którą czyta się szybko i z przyjemnością. Kawał porządnego rzemiosła, którego nie mogę nie polecić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA