Chrześcijańska sekta rządzi zza kulis całą amerykańską polityką? Netflix sugeruje to w serialu dokumentalnym „Rodzina”
Chrześcijańskie lobby działające w amerykańskiej polityce teoretycznie nie jest niczym szokującym. Netflix w swoim nowym serialu dokumentalnym pokazuje jednak trwające od dekad zakulisowe działania tytułowej Rodziny. Co dokładnie pokazuje pięcioodcinkowy serial i czy wychodzi poza granice teorii spiskowej? Przeczytacie w naszej recenzji.
OCENA
Netfliksa można za wiele rzeczy krytykować, ale akurat wsparcie, jakie otrzymują od niego twórcy dokumentów, jest godne pochwał i pozazdroszczenia. Platforma nie traktuje produkcji non-fiction w gorszy sposób. I choć tego typu dzieła przeważnie nie mogą liczyć na promocję porównywalną do najważniejszych seriali fabularnych, to nie brakuje wśród nich wybitnych produkcji.
„Rodzina” to kolejne dokumentalne dzieło, które w ostatnim czasie pojawiło się w serwisie. Można się spodziewać, że wywoła sporo kontrowersji, zwłaszcza na amerykańskim rynku. Bo to głównie Stanów Zjednoczonych dotyczy pięcioodcinkowy miniserial autorstwa Jessego Mossa. Produkcja stara się zbadać działania nieoficjalnej chrześcijańskiej organizacji znanej jako The Family lub The Fellowship (czyli Rodzina lub Bractwo). Według zwolenników ruchu działa on głównie na rzecz szerzenia boskiego głosu wśród ludzi i namawianiu ich do życia na wzór Jezusa Chrystusa. Krytycy działalności Rodziny wskazują jednak szeroką sieć powiązań, jakie łączą organizację z amerykańskimi politykami i światowymi przywódcami z Europy Wschodniej czy Afryki.
Każdy odcinek „Rodziny” poświęcony jest innemu tematowi i wykorzystuje inne techniki opowiadania historii.
Wstępem do całej opowieści jest historia Jeffa Sharleta, który w 2002 roku spędził miesiąc w jednym z domów należących do Bractwa. Mieszkał tam w towarzystwie innych młodych mężczyzn, z którymi razem studiował Biblię i jej skrócona wersję zatytułowaną „Jezus”. Z czasem zaczął się dowiadywać coraz więcej o nietypowych poglądach nowych kolegów i przywódcy ruchu Douglasa Coe'a. Ta część dokumentu z racji niewielkiej liczby materiałów archiwalnych została w dużej mierze odtworzona przez aktorów (wystąpił w niej choćby James Cromwell).
Kolejne odcinki przedstawiają kulisy założenia Rodziny, jej wpływ na prezydentów USA począwszy od Dwighta Eisenhowera oraz kolejne skandale, który wybuchały w związku z organizacją od początku XXI wieku. Twórcy zarysowują też sieć wpływów, jaką Rodzina miała nad afrykańskimi dyktatorami i niebezpieczne związki niektórych jej członków ze rosyjskimi politykami. Wykorzystują do tego szeroką gamę materiałów wideo, notatek prasowych, dokumentów, a nawet grafikę stylizowaną na komiks superbohaterski ze złotej ery.
Czasem wyraźnie brakuje im nagrań, dlatego powtarzają niektóre wideo po kilka razy, ale w sumie ten aspekt dokumentu trzeba ocenić dosyć wysoko. Gorzej jest z przesłaniem miniserialu. O ile udaje im się pokazać hipokryzję członków Bractwa oraz ich skrzywiony obraz chrześcijaństwa, o tyle nie są w stanie udowodnić politycznego spisku.
Douglas Coe porównywał wielokrotnie Jezusa do Hitlera czy Stalina, ponieważ chciał od swoich zwolenników podobnej jedności i skuteczności, co u nazistów i komunistów.
Hasłem przewodnim Rodziny było od zawsze: „Jezus. I nic więcej”, co budzi mocno totalitarne skojarzenia. Widać też, że politycy współpracujący z organizacją za różne profity decydowali się reprezentować ich poglądy w Kongresie, Senacie, a nawet poza granicami kraju. Jednym z ciekawszych wątków dokumentu jest też podejrzenie, że Rodzina oraz twórcy powiązanego z nią wydarzenia pt. National Prayer Breakfast dali się kilka lat temu wykorzystać rosyjskim szpiegom.
Rzecz w tym, że na udowodnienie najostrzejszych tez autorom dokumentu brakuje dowodów. Ciągle poruszają się w sferze interpretacji, domysłów i spisków. Według ich opowieści Donald Trump miałby być choćby dla założycieli Rodziny kimś na kształt „Króla Wilków”. Chaotyczną mocą, przez którą Chrystus manifestuje swoją wolę. Niestety, twórcy „Rodziny” w żaden sposób nie są w stanie udowodnić, że Trump choć w jednej swojej decyzji kierował się namowami od lat nie-tajnej organizacji. Sam fakt, że prezydent USA (podobnie jak wszyscy jego poprzednicy od czasu Eisenhowera) spotykał się z Coem i wystąpił na National Prayer Breakfast nie świadczy jeszcze o globalnym spisku. W pewnym sensie nowy mini-serial dokumentalny Netfliksa ponosi porażkę przez nadmiar ambicji. Gdyby skupił się tylko na demaskowaniu pojedynczych nadużyć w amerykańskiej polityce, to byłby w całej tej opowieści znacznie bardziej wiarygodny.