Kiedy twoje życie jest imprezą, na której ciągle łapiesz zgona. Oceniamy „Russian Doll”, nowy serial Netfliksa
„Russian Doll” od Netfliksa to nowy pokręcony serial, który od razu przypomni wam „Dzień świstaka”. Wyobraźcie sobie, że każdego dnia musicie przeżywać na nowo własną imprezę urodzinową i... własną śmierć. To nie brzmi jak najlepsza zabawa w życiu. Nadia, główna bohaterka, myśli zresztą podobnie.
OCENA
Netflix postawił na gwiazdę „Orange Is the New Black”, Natashę Lyonne, i wyprodukował nowy serial „Russian Doll”. Lyonne gra w nim główną rolę, wcielając się w Nadię, która wpada w spiralę życia i śmierci. Kobieta umiera i raz po raz budzi się na nowo w tym samym miejscu i czasie.
Początkowe skojarzenie z „Dniem świstaka” wydaje się trafione, ale o ile film z Billem Murray'em do czegoś zmierza – do czegoś, a więc do szczęśliwego końca, który niejako narzuca temat i gatunek – o tyle w przypadku „Russian Doll” nie jest to takie pewne.
Nie tylko ów szczęśliwy koniec, ale i jakiś głębszy sens, który miałby wynikać z tej dziwacznej opowieści. Co prawda pod koniec 3. epizodu (1. sezon składa się z ośmiu) dostajemy wskazówkę, że świat, który poznaliśmy, to tylko wycinek „prawdy”. Historia od kolejnego odcinka nabiera zresztą tempa. Jednak po finale serii nie jestem przekonana, czy jako widz dostrzegam tu jakąkolwiek celowość. Czy to wszystko, mówiąc brzydko, „trzyma się kupy” i po prostu ma sens.
I nie chodzi wcale o dziury fabularne czy jakieś nieścisłości. Wręcz przeciwnie, składanie klocków, a więc pojedynczych elementów, które budują tę fabułę, odkrywanie połączeń pomiędzy postaciami, jest całkiem ciekawe. Chodzi raczej o to, że im głębiej wchodzimy w tę opowieść, tym bardziej wydaje się ona absurdalna, ale nie w ten fascynujący sposób. Początkowa ekscytacja pokręconym losem Nadii i jej współtowarzyszy ustępuje miejsca pewnemu rozczarowaniu, kiedy poznaje się m.in. przeszłość głównej bohaterki czy „mistyczny” wymiar całej historii.
Nadię poznajemy w dniu jej 36. urodzin.
Jej przyjaciółka organizuje dla niej przyjęcie. Wszystko całkiem dobrze się układa, do momentu, kiedy po imprezie Nadia postanawia odnaleźć swojego kota, Owsiankę. I... wpada pod samochód. Następnie umiera i po chwili jest już z powrotem w toalecie, w której częściowo spędziła czas podczas swoich urodzin. Kobieta jest przekonana, że to wszystko to ciągłe umieranie – bo trzeba wiedzieć, że Nadia rzadko kiedy dożywa ranka, a nawet jeśli to i tak ginie pod kołami samochodu albo spadając ze schodów – jest efektem wypalenia jointa z marihuaną i kokainą. Szybko wychodzi na jaw, że ten cały „dzień świstaka” nie ma związku z żadnym odurzeniem.
A my i tak przez dwa pierwsze odcinki czujemy się, jakbyśmy grali główną rolę w teledysku Tove Lo do Habits (Stay high).
Kiedy jednak Nadia spotyka na swej drodze Alana, wszystko się zmienia i – paradoksalnie — nabiera jakiegoś sensu. Teraz ta dwójka jest zdana na siebie. A nas po drodze czeka szereg niefortunnych, zupełnie niezrozumiałych zdarzeń. Bohaterowie będą musieli rozłożyć matrioszkę na części pierwsze, dzień po dniu, z których każdy, jak rosyjskie lalki, wydaje się taki sam.
Cieszę się, że Natasha Lyonne dostała swój własny serial. To aktorka z dużym potencjałem, zwłaszcza komediowym. Lubię jej postać, jej styl. Co prawda Nadia z „Russian Doll” jest nieco podobna do Nicky, którą znamy z „Orange Is the New Black”, ale – a może właśnie dlatego – budzi sympatię i mimo, że jest dość szorstka, bije z niej jakieś ciepło. „Russian Doll” serial, który ma momenty i jest bardzo nowojorski. Te momenty, a mam na myśli ciekawe sceny i wystąpienia aktorów, składają się z tego, co już dobrze znamy.
Mamy tu więc trochę „Dziewczyn”, trochę „Santa Clarita Diet”, trochę „Easy”. Nie zdziwiłabym się też, gdyby okazało się, że Lillian Kaushtupper z „Unbreakable Kimmy Schmidt” to starsza już Nadia z „Russian Doll”.
I ta mieszanka jest przyjemna, ale nie wyjątkowa. „Russian Doll” ogląda się dobrze, choć wszystkie wymienione serie podobały mi się jednak bardziej. Jestem ciekawa, czy dostaniemy 2. sezon serialu i jakieś bardziej satysfakcjonujące wyjaśnienie perypetii Nadii i Alana. Ale nawet jeśli nie, to na pewno nie będzie to seans zmarnowany. To przyjemny serial na weekend, a ten właśnie się zbliża.