Najsłynniejszy komiks w dziejach dostał oficjalną kontynuację. Wszystko, co musicie wiedzieć o „Sandmanie” i „Sandman Uniwersum”
„Sandman” Neila Gaimana to w opinii wielu czytelników najlepsza seria komiksowa w historii. Jeżeli jeszcze nie mieliście z nią styczności, to jest więcej niż jeden powód, żeby nadrobić zaległości. Netflix oficjalnie przygotowuje serialową adaptację tego dzieła, a wydawnictwo Egmont właśnie zaczęło wydawanie komiksowego sequela w postaci „Sandman Uniwersum”.
Spośród wszystkich doskonałych serii komiksowych, stworzonych w ciągu ostatnich 100 lat, nie sposób wybrać jednej – najlepszej. Decyzja w dużej mierze zależy od indywidualnych gustów, przekonań i posiadanej biblioteki tytułów. Jedni postawiliby na tytuł dla młodszego odbiorcy np. „Fistaszki”, „Kaczora Donalda” pióra Carla Barksa lub Dona Rosy albo „Asteriksa”. Niektórzy sięgaliby po tytuły superbohaterskie, a jeszcze inni wskazywaliby na którąś z popularnych mang. Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że statystyczne zwycięstwo odniósłby komiks, o którym w momencie jego debiutu nikt nie myślał w kontekście finansowego sukcesu.
„Sandman”, bo oczywiście o niego chodzi, początkowo miał być zaledwie przywróceniem średnio popularnej serii z lat 1974-1976. Gaiman otrzymał taką propozycję i przygotował swoją wersję opowieści, którą pokazał edytorce wydawnictwa DC, Karen Berger. Kilka miesięcy później otrzymał odpowiedź, że projekt zostanie przyjęty do realizacji pod jednym warunkiem – stworzeniem nowego bohatera. Sandman w wersji Gaimana jest chudym, młodym, bladym mężczyzną o smutnym spojrzeniu. W pierwszym tomie zatytułowanym „Preludia i nokturny” (i wydanym z datą „styczeń 1989”) poznajemy go, gdy jest uwięziony przez człowieka, przez co cały świat śnienia ulega powolnemu rozpadowi. Czytelników od tego momentu aż do marca 1996 roku miała czekać jedna z najciekawszych komiksowych podróży w historii medium.
Wszystko, co trzeba wiedzieć o seriach „Sandman” i „Sandman Uniwersum”.
Trudne początki
„Sandman” początkowo powstawał w bólach, bo ani Neil Gaiman, ani rysujący komiks Sam Keith nie pracowali wcześniej przy regularnej serii. Całość była więc tworzona w pośpiechu i jeszcze bez ustalonego do końca stylu. Co nie zmienia faktu, że już w pierwszych numerach „Sandman” zaprezentował kilka motywów, które miały zdobyć z czasem olbrzymią popularność. Komiks Gaimana był inny, niepokojący, skierowany zdecydowanie do dojrzalszego i bardziej wykształconego czytelnika. Pod względem wizualnym nie trzymał się sztywnego podziału na panele i zestawiał jaskrawe kolory z dużą ilością czerni. Nie uciekał też od symboliki, czego symptomem było pojawianie się Kaina i Abla, Hekate oraz Lucyfera (z czasem miał otrzymać swój spin-off a potem serial).
„Sandman” jest częścią uniwersum DC
„Sandman” z czasem zyskał swoją własną tożsamość i stał się dziełem w dużej mierze autonomicznym. Dlatego czytanie serii Gaimana w żadnym razie nie wymaga szerszej znajomości świata DC i jego bohaterów. Fani dzieł wydawnictwa znajdą tu jednak mnóstwo smaczków powiązanych z najróżniejszymi tytułami, które zapisały się w historii komiksów. W samym pierwszym tomie pojawiają się takie postaci jak John Constantine, Strach na Wróble, demon Etrigan, Marsjanin Łowca i Doktor Destiny. A w dalszej kolejności Morfeusz miał zetknąć się też z wieloma innymi bohaterami tego uniwersum. Nawet współcześnie wpływ „Sandmana” jest zauważalny, bo bohater odegrał rolę choćby w komiksie „Batman: Metal”, gdzie wspomógł radą Batmana. Już wkrótce w ramach „Sandman Uniwersum” własną serię komiksową po raz kolejny dostanie też Hellblazer, czyli wspomniany tu Constantine.
Sen jest jednym z Nieskończonych
Gaiman stworzył w swojej serii zupełnie autorską rasę nieśmiertelnych istot, które na stałe połączyły się z głównym uniwersum DC. Od najstarszego do najmłodszego są to: Los, Śmierć, Sen, Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie i Maligna (niegdyś Marzenie). Każde z nich jest reprezentantem swojej naturalnych mocy i spełnia funkcję wyznaczoną im przez przeznaczenie. W teorii nie można ich zabić, ani odebrać im ich mocy, ale jest kilka wyjątków od tej reguły.
Sen na początku serii zostaje uwięziony, a nad władzę nad Śnieniem próbują przejąć różne moce. Zniszczenie porzucił swoją rolę, co nie znaczy, że na śmiecie zniszczenie zanikło, ale teraz nikt nad nim nie panuje. Rozpacz została w pewnym momencie zabita i przekształciła się w drugą inkarnację, a Marzenie na skutek wydarzenia, którego sama nie zna, uległa przeobrażeniu w Malignę. Na kartach „Sandmana” pojawiają się wszyscy bracia i siostry Morfeusza.
Daniel, następca Snu
W jednej serii brytyjski autor połączył losy trzech osobnych inkarnacji snu. W 11. numerze „Sandmana” powrócił do wersji tego bohatera z komiksów Jacka Kirby'ego i Erniego Chua (pierwotnie to właśnie je miał kontynuować). Ubrany w spandex samozwańczy heros okazał się w wizji Gaimana jedynie zwykłym Ziemianinem oszukanym i wykorzystywanym przez dwa koszmary ze świata Snu. Morfeusz wyzwolił go z okowów fałszywej nieśmiertelności, ale nie wybaczył podszywania się pod jego miano. Inny los spotkał żonę Hectora Halla, Lytę. Trafiła ona z powrotem do świata żyjących i urodziła syna, Daniela, którego Sen wybrał na swojego następcę. I faktycznie przed końcem „Sandmana” Morfeusz ustąpił miejsca Danielowi, a ten stał się nowym władcą Śnienia.
Sukces niekomiksowy
„Sandman” bardzo szybko stał się hitem wśród czytelników i zjawiskiem niespotykanym wcześniej w świecie amerykańskiego komiksu. Po dzieło Gaimana sięgali czytelnicy starsi niż przeciętni kupujący zeszyty z superbohaterami w latach 90., a największą grupę fanów stanowiły młode kobiety, co było jeszcze większym fenomenem. W tamtym czasie Sandman stał się najpopularniejszym bohaterem DC zaraz po Supermanie i Batmanie (dominacja tej dwójki nie skończyła się do dziś). Traktowanie komiksów jako poważnego medium zaczęło się w dekadę przed startem „Sandmana”, ale to dopiero ta seria rozniosła zjawisko na szeroką skalę. Sam Gaiman stał się zresztą postacią kultową.
Powroty Gaimana
Gaiman niedługo po zamknięciu opowieści w marcu 1996 roku powiedział mediom, że mógł zrobić jeszcze pięć kolejnych numerów „Sandmana”, ale nie byłby wtedy spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. Dlatego postanowił zamknąć serię, dopóki był w niej jeszcze zakochany. Stosunkowo szybko okazało się jednak, że akurat to uczucie jest z gatunku trwałych. Pierwsze spin-offy zaczęły powstawać jeszcze w trakcie wydawania „Sandmana” i choć nie wszystkie zostały napisane bezpośrednio przez Brytyjczyka, to ich związki z jego historią były niezaprzeczalne.
Po zakończeniu pisania serii komiksowej Gaiman zresztą co jakiś czas wracał do świata Morfeusza. W 1999 roku napisał opowiadanie „The Sandman: The Dream Hunters” zilustrowane przez Yoshitakę Amano, a cztery lata później światło dzienne ujrzała antologia „Sandman: Noce nieskończone”. Na 25. rocznicę powstania „Sandmana” Gaiman wraz J.H. Willamsem III stworzyli prequel „Sandman: Uwertura”, zaś od 2018 roku DC rozpoczęło wydawanie „Sandman: Uniwersum”. A przecież twórca komiksu będzie też pełnić rolę producenta wykonawczego przy serialowej adaptacji robionej przez serwis Netflix.
Witajcie w zakamarkach Snu
Według zapowiedzi Gaimana „Sandman: Uniwersum” ma zbadać rozmaite niezbadane przestrzenie wymyślonego przez niego świata. Będą w większości koncentrować się na postaciach pojawiających się dookoła Daniela Halla, ale funkcjonujących do pewnego stopnia w obrębie jego władzy. Mowa tu zarówno o postaciach doskonale znanych fanom serii, jak i zupełnie nowym wymyślonym na potrzeby nowych komiksów.
W pojedynczym numerze zatytułowanym po prostu „Sandman: Uniwersum”, a wydanym w Polsce przed tygodniem przez Egmont, przybliżone zostały pierwsze cztery serie wydawane pod tym szyldem. Pierwsza dotyczy rozbitego świata Śnienia i poszukiwań zaginionego Daniela, druga wraca do postaci Timothy'ego Huntera (również stworzonego przez Gaimana), trzecia pokazuje losy Lucyfera, a czwarta przedstawia zmagania kilku kobiet z istotą voodoo. Pod koniec października bieżącego roku swoją serię otrzyma także John Constantine
Śnienie: Ścieżki i wpływy - recenzja
Pierwsza z wymienionych powyżej serii, która doczekała się wydania w Polsce, to „Śnienie” autorstwa Simona Spurriera. Za rysunki odpowiada Bilquis Evely (oraz na kilku stronach Abigail Larson), a kolorami zajmował się Mat Lopes przy wsparciu Quintona Wintera. I właśnie od warstwy wizualnej należy zacząć omawiania tomu „Śnienie: Ścieżki i wpływy”. Evely spisuje się bowiem absolutnie doskonale. Jego rysunki są ekspresyjne, żywe, a przy tym tak pełne detali, że momentami zapierają dech w piersiach. Niemal każdy pojedynczy obrazek jego autorstwa stanowi mini-dzieło sztuki. Przy czym są to obrazki często chaotyczne, nieracjonalne i pełne sprzeczności. Z jednej strony wiąże się to tematycznie ze światem Śnienia który ulega rozpadowi, a z drugiej może utrudnić czytanie w niektórych momentach. Podobnych sytuacji byłoby więcej, gdyby nie uważane kolorowanie ze strony Lopesa. Artysta stara się kiedy tylko się da sięgać po przeciwstawne kolory, żeby zachować choć odrobinę przejrzystości kadru.
Na poziomie fabularnym „Śnienie: Ścieżki i wpływy” wydają się w pełni świadomym nawiązaniem do początków oryginalnej serii. Tutaj również mieszkańcy marzeń sennych muszą sobie radzić z nieobecnością swojego pana. Wszystko wskazuje jednak na to, że tym razem chodzi o dobrowolne porzucenie swoich obowiązków. Sprawia to, że Śnienie zaczyna coraz bardziej zbliżać się do upadku, a chęć przejęcia władzy nad tą domeną wykazują podstępne demony, starzy wrogowie, byli pracownicy i potężne nowe istoty. Poukładać sprawy do porządku będzie starał się bibliotekarz Lucien przy pomocy intrygującej bohaterki, jaką jest przeskakująca między snami Dora. Na szczęście 1. tom serii nie sprawia wrażenia zaledwie preludium do głównego wątku, jakim będzie poszukiwanie Daniela. To w pełni samodzielne dzieło, które dla wielu osób może być wręcz początkiem przygody ze światem Gaimana.
Inna sprawa, że o ile na poziomie akcji taki scenariusz jest absolutnie wykonalny, o tyle świeży czytelnik nie odnajdzie się we wszystkich nawiązaniach fabularnych. Twórcy „Śnienie: Ścieżki i wpływy” zdecydowanie nie byli strofowani przez DC, by obniżyć próg wejścia dla nowych czytelników. Właściwie każdy pomniejszy wątek prosi się tutaj o odniesienie do szerszego świata „Sandmana”. Dla fanów serii nie będzie to większym problemem, ale pozostałych czytelników wypada ostrzec przed zbyt pochopnym kupowaniem komiksu za 69,99 zł, jeżeli nie mają najmniejszego pojęcia o oryginalnej serii Neila Gaimana.