Do telewizji powracają sukcesywnie kolejne, wydawać by się mogło zapomniane formaty. Był już „Agent”, a obecnie emitowana jest nowa edycja „Big Brothera”. W planach jest także wznowienie „Sędzi Anny Marii Wesołowskiej”.
Jak podał portal Wirtualnemedia.pl, należący do Telewizji TVN kanał TTV podjął decyzję o reaktywacji słynnego w naszym kraju court-show emitowanego w latach 2006-2011. Trafi on do nas już w jesiennej ramówce w paśmie przed i popołudniowym.
Obiady znów będą smakować lepiej.
To napięcie przed jednym połknięciem ziemniaczków a drugim. To pełne zawzięcia krojenie kotleta, wyrażające emocjonalną reakcję na ciężar sprawy toczącej się na ekranie. Wreszcie nerwowe mieszanie sałatki wyładowujące napięcie związane z odkrywaniem kolejnych szczegółów obnażających panującą w społeczeństwie degenerację. No takich, to najlepiej od razu za kraty. Pani sędzina to jednak zna się na rzeczy. Temida to może i jest ślepa, ale nie Anna Maria Wesołowska. Nic nie umknie jej uwadze.
Nie pamiętam co robiłem te 8 czy nawet 13 lat temu. Mogę jednak śmiało założyć, że w porze obiadowej, dla lepszego trawienia, włączałem telewizor i tak jak wielu Polaków przenosiłem się z talerzem zupy czy michą pierogów na ławkę w sali sądowej.
„Sędzia Anna Maria Wesołowska” była naszym guilty pleasure. Pokoleniowym guilty pleasure.
Wtedy, w tych zamierzchłych telewizyjnych czasach dostęp do zbrodni z „Prawa ulicy” czy „Rodziny Soprano” nie był tak powszechny. Poza tym, co lokalne, to jednak lokalne. Nasze. Nie jakieś tam wymysły z USA. Zresztą założę się, że niejedna babcia czy dziadek mieli pewność, że to wszystko dzieje się naprawdę. Mój tak uważał. A nawet jak próbowałem go wyprowadzić ze słodkiej niewiedzy, to dodawał, że może i reżyserowane, ale tak na pewno jest. Miał rację. Sam na sali sądowej byłem raz. Takie to szaleństwa robiło się na dziennikarstwie, żeby zaliczyć Podstawy Prawa. No i cholera, „Sędzia Anna Maria Wesołowska” to faktycznie sama prawda.
W tasiemcowym paradokumencie można było odczuć ten majestat prawa. „Proszę wstać, sąd idzie. Rozprawę prowadzi Sędzia Anna Maria Wesołowska”. Później już tylko przedstawienie kulisów sprawy, przemowa prokuratora, fabularyzowana rekonstrukcja wydarzeń, głos obrony i wychodzące na światło dzienne kolejne dowody wywracające bieg wydarzeń na drugą stronę. Emocje takie, że można było przypalić obiad śledząc z wypiekami na twarzy te ludzkie dramaty.
W tych tragediach odbijała się Polska, ale można też było dzięki nim poczuć ukojenie.
Zdrady, zabójstwa, przekręty. Uniwersalne pytania o naturę zbrodni i zła w sosie dla przeciętnego Kowalskiego. Choć „Sędzia Anna Maria Wesołowska” nie była rozrywką najwyższych lotów, to jednak miała misję, którą niosła po polskich domach.
Serial miał także funkcję prewencyjną. Nawet sama sędzina, skądinąd prawdziwa, bo Wesołowska nie była aktorką, zdawała sobie z tego sprawę i nawet już po zakończeniu emisji programu kontynuowała swoją misję. Prowadziła, i nawet dalej prowadzi, serie spotkań z młodzieżą, bo jak uważa, za często widzi młodych ludzi stawających przed obliczem sądu w sprawach karnych. Jej zdaniem potrzebny jest dialog, uświadamianie, działanie i zapobieganie.
To samo robił sam serial. Tak też czynią powstałe na przestrzeni kolejnych lat podobne paradokumenty. Bo czy „Szkoła”, „Trudne sprawy” czy też „Szpital” nie starają się powiedzieć: Nie rób tego?
Może nie są to programy będące szczytowym osiągnięciem telewizji, ale nie są też niepotrzebne. A „Sędzia Anna Maria Wesołowska” to były emocje, popołudniowy must see przed rzuceniem się w ferwor domowych obowiązków. Nie zdziwię się zatem, jeżeli jego oglądalność po powrocie nie będzie wcale taka mała, bo w ludziach może tkwić sentyment za dobrze znaną salą sądową. Wejście do ramówki jesienią? No to trzeba już myśleć o przetworach, żeby było co wyciągnąć ze słoika do obiadu.