REKLAMA

„Serena” zmusza do zadania pytania - dlaczego Czesi mogą kręcić takie filmy, a my nie?

Nie mam prawa narzekać. „Ida”, „Bogowie”, „Miasto 44”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Ziarno Prawdy”, „Wataha” – w ostatnim czasie dostaliśmy wiele świetnych, albo przynajmniej ciekawych polskich produkcji. Gdy jednak oglądam „Serenę” od razu zadaję sobie pytanie – dlaczego nie możemy tworzyć tytułów z takim rozmachem i równie gwiazdorską obsadą co Czesi?

Serena - dlaczego Czesi mogą kręcić takie filmy, a my nie?
REKLAMA
REKLAMA

„Serena” to film produkcji czesko-amerykańskiej. Tak oto Stany Zjednoczone dają tytułowi aktorów z absolutnie pierwszej ligi, wliczając w to Bradleya Coopera oraz Jennifer Lawrence. To jednak Praga jest sercem filmu. W Republice Czeskiej kręcone są zdjęcia, to stąd pochodzi dusza samego dzieła, inna od łatwo rozpoznawalnego stylu prosto z amerykańskiej fabryki snów. Siedząca na fotelu reżyserskim Europejka pełnymi garściami czerpie z obu tych światów, przez co „Serena” budzi we mnie autentyczną zazdrość.

Rozkochany w Czechach Mariusz Szczygieł powiedział kiedyś, że nasi sąsiedzi niemal w ogóle nie przejmują się Polakami, chociaż my głowimy się nad Czechami nieustannie.

Trudno nie przyznać mu racji. O ile głowię się dlaczego my nie jesteśmy w stanie współtworzyć filmów na taką skalę i z podobnym rozmachem, nasi sąsiedzi po prostu je produkują. Sięgają po najwyższą światową półkę i zapraszają do współpracy największe nazwiska z branży filmowej. Gdy w naszej pamięci ciągle siedzi Olbrychski w amerykańskim filmie do pary z Angeliną Jolie, sąsiedzi chwalą się takimi personami jak Lawrence czy Cooper, współtworząc tytuł międzynarodowego kalibru.

Boli mnie to o tyle, że tylko ślepiec nie zauważyłby pewnego pozytywnego przesunięcia w rodzimej branży filmowej. Tutaj wcale nie chodzi o to, że nie mamy co pokazać światu. „Bogowie”, „Ida”, „Ziarno Prawdy” – to wszystko pierwszorzędne scenariusze i bardzo dobre filmy, które takiej „Serenie” w niczym nie ustępują. Ba, moim zdaniem są produkcjami znacznie bardziej wartościowymi. Mimo wszystko to zaraz obok naszej granicy powstał tytuł, który w końcu wykorzystał nieustannie jasną gwiazdę, Jennifer Lawrence.

serena 4

„X-Men” czy „Igrzyska Śmierci” – w filmach akcji Jennifer Lawrence dostawała jedynie skrawek czasu antenowego. „Serena” ukazała ją jako femme fatale.

Mistique czy Katnis – to wszystko role znane, lecz nie wykorzystujące potencjału, jaki od dłuższego czasu kotłował się w aktorce. Lawrence dostawała kreacje niewymagające bądź bez wyjątkowej głębi. Tytułowa rola „Sereny” to w końcu praca przy której Jennifer rozwinęła skrzydła, zaskakując na kilku płaszczyznach – naturalnością, zmiennością, a także mrokiem. Nie będę ukrywał, że to właśnie dla niej poszedłem do kina. Chciałem zobaczyć, czy Lawrence odnajdzie się w zupełnie innej, znacznie bardziej poważnej roli. Czy będzie pasowała do bardziej europejskiego kina…. i pasuje doskonale. Jak gdyby żyła nim od samego początku.

„Typowa dziewucha z przedmieść” – tak o Lawrence mówiono jeszcze kilka lat temu, gdy jej gwiazda dopiero zaczynała jaśnieć. „Amerykańska cheerleaderka” – pisali złośliwi, pijąc do jej naturalnej, sympatycznej, pogodnej urody. Dzisiaj jestem wdzięczny, że to Jennifer Lawrence, nie Angelina Jolie, jak początkowo zakładali producenci, została tytułową „Sereną”. Chociaż Bradley Cooper jak zwykle daje radę, to właśnie ona jest w tym duecie prawdziwą gwiazdą. Zmienną, zaskakującą i przykuwającą widza do ekranu.

serena 2

Serena jest zupełnie nowym zjawiskiem w męskim świecie muskularnych drwali i cieśli.

Północna Karolina lat 20-tych ubiegłego wieku to nie miejsce dla kobiet o nienagannej fryzurze i zachowaniu damy. Mimo wszystko wybranka serca Coopera osiada z nim w przepełnionym dzikością miejscu, gdzie jej świeżo poślubiony mąż prowadzi tartak. Wraz z pojawieniem się kobiety wszystko zaczyna się komplikować. Dawni przyjaciele skaczą sobie do gardeł. Na światło dzienne wychodzą skrywane od lat tajemnice. Gdyby tego było mało, Serena zaczyna się świetnie odnajdywać w nieprzyjaznym otoczeniu, co dodatkowo potęguje uczucie napięcia.

„Serena” jest filmem równie zmiennym i dynamicznym co sama bohaterka. Romantyczny tytuł zamienia się w psychologiczny dramat z pikantnymi scenami łóżkowymi, aby następnie zahaczyć o solidnego dreszczowca. Tytuł potrafi zauroczyć bardzo ładnymi zdjęciami i otoczeniem. Chociaż piękny, plan jest również surowe i to gra aktorska na odpowiednio wysokim poziomie ciągnie ten film do góry, nie dając się nudzić nawet przy statycznych, długich i nieruchomych kadrach. Tych jest w "Serenie" cała masa.

serena 6
REKLAMA

Nie mam w zwyczaju chodzić do kina na produkcje pokroju „Sereny”. Ciekawość wzięła jednak górę – chciałem zobaczyć, co stworzyli nasi sąsiedzi oraz jak w wymagającej roli odnajdzie się Jennifer Lawrence.

Aktorka nie tylko stanęła na wysokości zadania, ale stanowi również największą wartość dodaną filmu. Lawrence pokazała, ze bardziej wymagające kreacje to dla niej nie pierwszyzna, natomiast „X-Meni” czy „Igrzyska Śmierci” to jedynie przystawka przed głównym daniem. Tym bardziej czuję ukłucie zazdrości, kiedy myślę, że „Serena” to produkcja czesko-amerykańska, z kolei nasze filmowe przedsięwzięcia, chociaż świetne, najczęściej nie wychodzą poza granice naszego kraju. Co dopiero mówić o całym kontynencie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA