Mieliście kiedyś tak, że spodziewaliście się kremówki, a dostaliście wielki, urodzinowy tort z wiśniami i bitą śmietaną? Co prawda wszyscy lubią kremówki w przeciwieństwie do cebuli, ale i tak zaskoczenie tylko potęguje radość. Takim ogromnym ciachem otrzymanym w sumie całkiem niespodziewanie jest dla mnie Sezon na Misia, który już na wstępie włożyłem do szufladki z nabazgranym flamastrem napisem "przeciętność" obok niedawnego Skoku przez płot. Obraz okazał się nadzwyczaj dobrym, choć początek projekcji tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że choć z kina nie wyjdę z poczuciem straconego czasu, to jednak komplementami nie będę w recenzji rzucał na prawo i lewo.
Im dalej w las, tym więcej drzew… o czym notabene przekonał się sam Boguś. Tuż po rozpoczęciu seansu w oczy rzuca się bardzo ciekawa stylistyka przywodząca na myśl… cóż - The Westerner. Każdy miłośnik gier przygodowych z całą pewnością zwróci uwagę na utrzymane w podobnym duchu, zakręcone postaci i kolorowe tła. Grafikom stawiam właśnie ołtarzyk w pokoju przede wszystkim za rozwalającą na łopatki scenę, w której niedźwiedź i spółka płyną z prądem w kierunku wodospadu, walcząc z myśliwym i silnym nurtem... Brzmi sztampowo, owszem, ale to wykonanie, tą maestrię grafików, efekty specjalne i ogromny dynamizm po prostu zobaczyć trzeba, bez względu na dumę i uprzedzenie do infantylnych komedyjek dla dzieciarni.
Ale, ale, gdzie moje maniery, opowiadam o tym, jak niemal z wrażenia musiałem być reanimowany, a scenariusz jest wciąż w, nie przymierzając, lesie. Po kolei (pociągu i czym tam jeszcze chcecie). Boguś to jeden z tych "udomowionych" niedźwiedzi, które występują na arenie w zamian za wikt i opierunek, obrastają w tłuszczyk i straszą naiwnych turystów, zaś dziką przyrodę znają z bajek zasłyszanych dawno, dawno temu, w odległej galaktyce.
Obiadki i towarzystwo zapewnia mu Beth - kobieta z przysłowiowymi "jajami". Co za czasy, co za obyczaje… Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w życiu Bogusia pojawia się gadatliwy jelonek Elliot, który pakuje niedźwiedzia w nieliche kłopoty, w wyniku których Beth uznaje, że nadeszła już pora, aby zwrócić niedźwiedzia matce naturze i odwozi go na łono przyrody. Jak futrzak poradzi sobie z dala od cywilizacji? Oś filmu będzie stanowić konfrontacja nauki i chaosu, a więc przyrody z kulturą materialną.
Choć nie występują w takim natężeniu jak w chociażby "Shreku" - żarty i gry słowne nie są "żartami i grami słownymi" tylko z definicji i faktycznie wywołują na twarzy uśmiech. Przy tym jak zwykle niezastąpiony Bartosz Wierzbięta wplótł w film nieco aluzji zrozumiałych jedynie dla mieszkańców kraju nad Wisłą ("spadać dziady"), a aktorzy podkładający głos, wśród których znaleźli się choćby Jarosław Boberek, Dariusz Toczek, czy Grzegorz Pawlak spisali się naprawdę na medal. Nie ma tu może naprawdę "wielkich" nazwisk, ale z całą pewnością zaprawieni w bojach, sprawdzeni ludzie, którym sam powierzyłbym własny film animowany gdybym go tylko nakręcił. Jeśli nie podejdzie się do filmu jak do kolejnego "Madagaskaru" - jest naprawdę dobrze!
W Sezonie na Misia każdy znajdzie coś dla siebie - sympatyczni bohaterowie, lekki, niewymuszony humor, przepiękne wykonanie, a nawet…odrobinka psychodeli (scena w domu myśliwego) no i morał… gdyby jeszcze nie ten przewidywalny scenariusz (widać silną inspirację Shrekiem jeśli chodzi o sylwetki dwóch głównych bohaterów) i infantylizm z całą pewnością piałbym z zachwytu tak, że farmaceuci zarobiliby krocie na moim zdartym gardle. Niemniej dla miłośników komputerowej animacji, którzy do tego mają pod ręką znudzonych kuzynów/synów/wnuki/młodszych kolegów - obowiązek. Dla reszty - ciekawostka, nad obejrzeniem której nie zastanawiałbym się specjalnie długo…