REKLAMA

„Shazam!” świetnie pokazuje, że nie każde widowisko o superbohaterach musi zarabiać miliardy, by być sukcesem

Hollywood, zresztą nie pierwszy raz, dało się ponieść manii wydawania pieniędzy, licząc, że im więcej się włoży, tym więcej się wyjmie. A tymczasem ta reguła wcale nie jest taka oczywista. Często o wiele większy sukces mogą odnieść produkcje, które nie mają olbrzymich budżetów i nie biją kasowych rekordów.

shazam film 2019 dc
REKLAMA
REKLAMA

Przykładów nie trzeba wcale szukać. O wiele łatwiej zresztą wskazać przypadki filmów z horrendalnie wielkimi budżetami, które stały się wielkimi klapami. Apogeum „pierwszej fali” przeszacowanych hollywoodzkich superprodukcji to przełom lat 50. i 60., czyli wielkie kostiumowo-sandałowe widowiska. Proroczy i paraboliczny był przede wszystkim film „Upadek Cesarstwa Rzymskiego” z 1964 roku – w swoich czasach jedna z najdroższych produkcji w historii kina. I przy okazji jedna z największych kasowych klap. W dodatku taka, która niemalże samodzielnie doprowadziła do upadku tego całego gatunku filmów. Do kina sandałowego powrócono dopiero w 2000 roku wraz z premierą „Gladiatora”.

Przywykliśmy, a raczej hollywoodzkie studia przywykły, do tego, że im większy budżet i rozmach, tym lepsze widowisko.

A stąd już prosta droga do przerostu formy nad treścią i przesłonięcia całej historii przez CGI. Takie też miałem wrażenie ostatnio oglądając np. „Aquamana”. Widziałem oczywiście gorsze filmy, twórcy na szczęście znaleźli w nim miejsce na trochę humoru, ale mimo wszystko, ta produkcja wręcz, nomen omen, „ocieka” od nadmiaru efektów specjalnych. Są oczywiście superprodukcje, w których ogromny budżet jest rzeczą niezbędną wręcz. Nie wyobrażam sobie którejkolwiek części „Avengers” zrobionej „po taniości”.

Warto jednak zastanowić się, czy rzeczywiście każdy film widowiskowy musi kosztować grubo ponad 100 mln dol.? Najlepszym przykładem jest niedawny „Deadpool”. Za 60 mln dol. Ryan Reynolds razem z Timem Millerem dali światu fantastyczne i pełne widowiskowych scen dzieło. Ograniczenia budżetowe sprawiły siłą rzeczy, że obok sekwencji akcji twórcy mogli skupić się też na bohaterach i kapitalnych dialogach. I to się opłaciło, bo pierwszy „Deadpool” zarobił ponad 10 razy więcej niż wynosił jego budżet.

Ponad dekadę wcześniej, Guillermo del Toro dał światu pierwszą kinową inkarnację „Hellboya” z budżetem wynoszącym 66 mln dol. I choć akurat ten film sukcesem kasowym się nie stał, to nadal uważam go za jedną z najlepszych adaptacji komiksów w historii. Tyleż samo atrakcyjną wizualnie, co ze świetnie wykreowanym światem przedstawionym oraz postaciami.

DC w przypadku budowy swego upadającego już powoli filmowego uniwersum nie szczędziło przysłowiowego grosza na produkcję. Idąc tropem MCU włodarze wytwórni z góry założyli, że widzowie tłumnie rzucą się na historie o Batmanie, Supermanie oraz Justice League, tak więc budżety owych produkcji od samego początku do małych nie należały. „Człowiek ze stali” kosztował aż 225 mln dol. „Batman v Superman” znajdował się już blisko górnej granicy, z budżetem wynoszącym ponad 250 mln dol. „Liga Sprawiedliwości” z kolei zalicza się już do najdroższych filmów w historii kina, kosztowała bowiem astronomiczne i rekordowe 300 mln dol. DC/Warner się jednak przeliczyli, gdyż nie udało im się nawet uzyskać pełnego zwrotu z produkcji. Co więcej, tego olbrzymiego budżetu nie było specjalnie widać na ekranie.

Tymczasem w chwili obecnej niemałe triumfy święci w kinach średniobudżetowy „Shazam!”.

I jasne, nie jest najlepszy film superbohaterski, nie może też mierzyć się pod względem zarobków z innymi produkcjami DC i Marvela, ani też nie ma jakiegoś totalnie małego budżetu. Jest on jednak dość rozważnie sfinansowany, nie ma w nim niepotrzebnych sekwencji akcji ani epatowania CGI. Podobnie jak w przypadku m.in. „Deadpoola” skupiono się na scenariuszu, dialogach, postaciach. I, powtarzam, nie jest to arcydzieło gatunku, ale wskazuje, że także i w ten sposób można robić wielkie widowiska. Z głową podchodzić do budżetowania i rozłożenia poszczególnych akcentów (w tym także i logistycznych).

„Shazam!” kosztował 100 mln dol. To oczywiście nie jest mała kwota. Film DC nie bije przy tym żadnych rekordów kasowych. Sprzedaje się po prostu dobrze. Przez pierwsze trzy dni kinowej dystrybucji globalnej zarobił ponad 150 mln dol. Co oznacza, że po drugim weekendzie wyświetlania zacznie już na siebie zarabiać „na czysto”. Należy też zaznaczyć, że Shazam nie był dotąd popularną postacią, nawet pośród grupy ludzi znających mniej więcej światek komiksowy.

Miejmy nadzieję, że przykład m.in. „Shazama!” pokaże włodarzom wielkich wytwórni, że czasem bardziej warto zainwestować w scenariusz niż nadmiar niepotrzebnych fajerwerków.

REKLAMA

Ludzie w końcu chodzą do kina nie tylko na widowiska, ale i po to, by przeżywać, choćby i proste, ale emocjonujące historie. Nie każdy film musi zarobić miliard dolarów. Zresztą większość z nich zarabia ten miliard po inwestycji grubych milionów nie tylko w budżet, ale i marketing oraz promocję. Wspomniany wcześniej film „Liga sprawiedliwości” przy budżecie 300 mln dol., potrzebował  zarobić ok. 750 mln dol. by wyjść na zero.

Dobrym przykładem są horrory. Oczywiście one nie potrzebują nawet średniej wielkości budżetów, ale pokazują, że liczy się pomysł i konkretna historia oraz motyw fabularny, a wtedy zyski z takiej produkcji mogą wielokrotnie przebić koszty. „Shazam!” nawet jeśli zarobi mniej pieniędzy niż „Liga sprawiedliwości” to i tak stanie się o wiele większym sukcesem, także kasowym. Wydaje mi się, że Hollywood niemal od zawsze ma problem ze skalą, oscylując wokół mikroskopijnych albo ogromnych budżetów. Często zapominając o średnich kosztach produkcji przy okazji tzw. superprodukcji. Często mniej znaczy więcej, nawet jeśli wydaje się to nam totalnym truizmem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA