Krzyknijcie: „Shazam!” i biegnijcie do kina na najlepszą superbohaterską komedię ostatnich lat
OCENA
W ostatnich latach z każdej strony słychać było narzekania na filmy DC. Nareszcie udało się jednak przełamać złą passę. „Shazam!” to komedia zabawniejsza niż wszystkie ostatnie filmy Marvela razem wzięte. A przy tym całkiem sensowna historia, pełna miłości do komiksów.
Fani produkcji superbohaterskich spod znaku DC mogą zakrzyknąć: „Nareszcie!”. Filmowe uniwersum współtworzone wraz z wytwórnią Warner Bros. przez długie lata znajdowało się w permanentnym kryzysie. Jego przyczyny można było dosyć łatwo zlokalizować. DC chciało jednocześnie naśladować we wszystkim Marvel Cinematic Universe i pójść całkowicie na skróty. W połączeniu z chaosem decyzyjnym i ponuro-patetyczną wizją Zacka Snydera filmy takie jak „Człowiek ze stali” czy „Liga sprawiedliwości” sprawiały wrażenie robionych w poprzedniej epoce.
W zeszłym roku firma w końcu zdała sobie sprawę z tego, że przyjęta na początku strategia prowadzi całe uniwersum na manowce. Dopiero, gdy podjęto decyzję, by skupić się na własnym stylu i niekoniecznie powiązanych ze sobą historiach, filmy DC złapały drugi wiatr w żagle. „Aquaman” był zapowiedzią progresu, a „Shazam!” to już prawdziwe mistrzostwo.
Shazam recenzja - kiedy premiera?
Film opowiada historię Billy'ego Batsona - nastoletniego chłopaka, który od lat szuka swojej zaginionej matki i ucieka z kolejnych rodzin zastępczych. Po kolejnej z takich eskapad zostaje wysłany do domu opieki pełnego innych dzieciaków z adopcji i zarządzanego przez kochającą parę. To ma być ostatnia szansa Billy'ego na znalezienie rodziny. Chłopak jest na początku negatywnie nastawiony do swojej sytuacji, ale podczas szkolnej bójki występuje w obronie kolegi z pokoju.
Na podstawie tego czynu czarodziej Shazam postanawia przekazać mu swoją moc. Billy nie wie jeszcze, że mężczyzna nie miał wyboru. Jeden z dawnych kandydatów do mocy Shazama przejął moc Siedmiu Grzechów Głównych i zagraża całemu światu. Tylko czternastoletni mieszkaniec Filadelfii będzie mógł go powstrzymać.
Fabuła „Shazam!” nie grzeszy oryginalnością, ale to nic.
Nowy film DC to przede wszystkim gra z konwencjami superbohaterskimi znanymi z kina i komiksów. Shazam jest trochę jak Peter Parker bez wujka Bena. Wielka potęga, zero odpowiedzialności. Nikt nie pokazuje mu jego umiejętności, ani nie tłumaczy, czemu dostał tę moc. Dlatego Billy szuka pomocy rówieśnika, a potem zaczynają razem sprawdzać umiejętności Shazama. Na liście oczywiście znajdują się wszystkie podręcznikowe przykłady supermocy ze złotej epoki amerykańskich komiksów.
„Shazam!” bez skrępowania nabija się z dawnych komiksowych motywów i faktu, że ich bohaterowie stali się towarem na sprzedaż. Ostrze parodii w żadnym momencie nie jest skierowane jednak przeciwko kochającym te opowieści widzom. Każdy z nas przyzna, że sama idea latających w kolorowych rajtuzach superbohaterów jest trochę głupia. Wiedzą to również twórcy „Shazama!”, ale przy tym rozumieją wartość tych opowieści, która wykracza poza dziecinne podstawy. To historia robiona z miłością do materiału źrodłowego.
„Shazam!” doskonale łączy elementy różnego humoru. To po części parodia, komedia sytuacyjna i kino familijne z dawnej epoki.
Dlatego Filadelfia z filmu może być jednocześnie miejscem, gdzie sprzedaje się plastikowe figurki Batmana i światem, w którym Mroczny Rycerz i Superman są jak najbardziej realnymi bohaterami. Wbrew początkowym obawom wymieszanie różnych estetyk w „Shazamie!” się wcale nie gryzie. Głównie dlatego, że bohaterami produkcji są dzieci i nastolatkowie. Nie trudno uwierzyć, że po uzyskaniu dorosłego wyglądu i supermocy poszliby kupować pierwsze w życiu piwo i robić sobie selfie za pieniądze.
Duże słowa uznania należą się w tym miejscu młodej obsadzie produkcji. Asher Angel, Jack Dylan Grazer i reszta aktorów z rodziny zastępczej zdecydowanie stanęli na wysokości zadania. Całkiem nieźle poradzili sobie także Zachary Levi i Mark Strong, ale od nich należało oczekiwać odpowiedniego poziomu.
DC w przeciwieństwie do Marvela postanowiło zrobić pełnoprawną komedię, a nie film akcji z kilkoma żartami.
Dlatego jeśli ktoś nie kupi konwencji „Shazama!”, to pod pewnymi względami poczuje się zawiedziony. Sceny walki nie mają fenomenalnej choreografii, a CGI miejscami wygląda dosyć tanio. Estetyka filmu wynika jednak nie tyle z ograniczonego budżetu (choć był znacznie mniejszy niż np. „Aquamana”), co przyjęcia pewnej żartobliwej konwencji. Stary czarodziej i Siedem Grzechów Głównych wyglądają jak z „Batmana” z Adamem Westem czy „Opowieści z krypty”, a nie współczesnych komiksowych adaptacji. Ale jest to zabieg pod każdym względem celowy. Podobnych przykładów jest wiele więcej.
Przesadą byłoby też stwierdzenie, że historia w „Shazam!” schodzi na trzeci czy czwarty plan. To wciąż sprawnie przedstawiona opowieść o przywiązaniu do rodziny, dorastaniu i znajdowaniu w sobie odwagi. Grany przez Marka Stronga Thaddeus Sivana to na pewno nie przeciwnik roku, ale jego motywacje są wyjaśnione w sposób zadowalający. Nie jest on zły tylko po to, żeby być złym. A jego pojedynki z niedoświadczonym Shazamem faktycznie pokazują różnicę klas, ale też mentalności, która ma wpływ na ostateczne zakończenie.
Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne filmy DC, podobnie jak „Shazam!” będą szły swoją własną drogą. Naśladowanie Marvela nie ma żadnego sensu. Fani superbohaterskich komiksów pragną różnorodnych produkcji i nowych, a nie coraz słabszych kopii „Iron Mana”. DC może wiele wygrać swoim nowym filmem, ale wszystko tak naprawdę zależy od decyzji widzów.
„Shazam!” trafi do kin już 5 kwietnia 2019.