Sherlock rozwiązał ostatnią zagadkę i zostawił nas z ogromnym uczuciem niedosytu - recenzja Spider's Web
Przez ostatnie siedem lat twórcy Sherlocka budowali swoją historię, dodając kolejne poziomy chwiejącego się domku z kart. W The Final Problem, pozostając przy karcianej analogii, wyłożyli wreszcie to, co mieli w rękawie na stół. Tylko czy iluzjonista, który pokazuje drugie dno kapelusza, nie traci zainteresowania publiczności?
W tekście znajdują się spoilery z finału czwartej serii finału Sherlock. Pierwszą część recenzji znajdziesz w osobnym tekście: Wrażenia po seansie The Final Problem bez spoilerów.
Fani zachęcani przez twórców Sherlocka wieloma fałszywymi tropami, doszukiwali się w serialu aż nazbyt dużo. Owszem, teoria dotycząca trzeciego z rodzeństwa Holmesów potwierdziła się - a i to przewrotnie przez wprowadzenie siostry imieniem Eurus, a nie brata Sherrinforda - ale rozwiązanie pozostałych na finał zagadek było już znacznie prostsze.
Dotyczy to przede wszystkim tego Moriarty'ego.
Widzowie, którzy czekali na powrót Andrew Scotta, mogą być zawiedzeni. Moriarty de facto nie wrócił, ba, nawet typowej zemsty zza grobu nie było. Jego pytanie "Tęskniliście?" zapowiadające ostateczny pojedynek Sherlocka z charyzmatycznym psychopatą było ledwie zmyłką. Nie było bliźniaka, nie było pozorowanej śmierci - przeciwnik Holmesa naprawdę popełnił samobójstwo 5 lat temu.
Jestem zadowolony, bo powrót Moriarty'ego spłyciłby scenę jego śmierci. Paradoksalnie jestem jednocześnie rozczarowany tym, że magik mi to drugie dno w kapeluszu pokazał. To pierwszy z przykładów złapania króliczka, po którym nie da się wrócić do gonienia go. Odarcie łotra z aury tajemniczości jest jak zajrzenie pod łóżko by odkryć, że potworów tam wcale nie ma.
Czuję się też, tak po prostu, perfidnie wywiedziony w pole.
Moriarty w drugim sezonie Sherlocka był fenomenalnym złoczyńcą. To, jak jego wątek w The Final Problem rozwinęli Gatiss i Moffat (sprowadzenie szalenie inteligentnego przeciwnika Sherlocka do w najgorszym wypadku pionka, a w najlepszym zaledwie współpracownika Eurus) sporo tej postaci ujmuje. Na szczęście ta jedna sekwencja z The Final Problem, w której się na chwilę pojawił, była po prostu boska!
Pozostaję też przy zdaniu, że The Final Problem to fenomenalny odcinek. To dzieło nie jest jednak pozbawione wad. Sama postać Eurus jest przerysowana, a jej niemal magiczna umiejętność manipulacji innymi ludźmi odbiera wiarygodność. Zdecydowanie wolę, gdy seriale i filmy są mocniej osadzone w rzeczywistości, a uciekanie się do deus ex machiny wygląda jak pójście scenarzysty drogą na skróty.
Zdolności Eurus były niczym hollywodzkie poświęcenie Mary, lek Smitha wymazujący pamięć i nie pasowały mi do tej produkcji.
Z innych rzeczy, które mnie uwierały podczas seansu, to sprowadzenie Watsona pod sam koniec do roli man in distress. Tyle dobrego, że doktor w drugim akcie miał dużo więcej do gadania, a Eurus nie wykorzystała jego córki jako zakładniczki - to już byłaby jedna klisza za daleko.
Samo rozwiązanie zagadki przyszło też zbyt szybko. W poprzednich epizodach czułem, że odcinki są znacznie dłuższe niż zazwyczaj w telewizji. Byłem ukontentowany pod koniec seansu, a długość była w sam raz. Tutaj miałem wrażenie, że fabule dobrze zrobiłby jeszcze jeden dodatkowy kwadrans.
Zakończenie w formie kolejnej wiadomości pośmiertnej od Mary to z kolei recykling motywów.
Główne postaci w dodatku nie raz, a dwukrotnie są pozbawiani przytomności i budzą się, by brać udział w kolejnej sadystycznej grze szalonej siostry Sherlocka i Mycrofta. Czy nie dało się rozegrać przejścia z drugiego do trzeciego aktu tej historii jakoś inaczej? Nic nie poradzę, że mam takie wymagania - Gatiss i Moffat mieli na dopracowanie scenariusza trzy lata.
Żałuję też, że twórcom - mówiąc dobitnie - zabrakło jaj. Bawią się z nami przez półtorej godziny i co chwilę sugerują, że stanie się coś nieodwracalnego, a w ostatniej chwili się z tego wycofują byle tylko nie zaburzyć status quo. Owszem, napięcie podczas seansu było, ale okazuje się, że życie bohaterom nigdy tak naprawdę nic złego nie groziło i dostaliśmy klasyczny happy end.
Przed seansem obawiałem się też, że to będzie to koniec tej siedmioletniej przygody i ta obawa ze mną została.
Obyło się bez karkołomnego zwrotu akcji i odczułem... pustkę. Do tej pory po seansie Sherlocka - podobnie jak w przypadku Gry o tron, Detektywa, Westworld i Mentalisty - spędzałem godziny na doszukiwaniu się ukrytych wskazówek i dyskusjach z innymi widzami w sieci i poza nią. Teraz nie mam ku temu podstaw. Takie małe tajemnice jak np. treść listu Johna do Sherlocka i nieliczne dziury w scenariuszu wydają się nieistotne, trywialne.
Rozumiem, dlaczego serial zakończył się w ten sposób - to równie dobrze może być ostatni odcinek Sherlocka w ogóle. Czegoś mi teraz brakuje. Tych tajemnic zabrakło, bo Gatiss i Moffat w przeciągu półtorej godziny domknęli wszystkie istotne wątki - nie licząc relacji Sherlocka i Molly, a to pewnie dlatego, że chwytająca za serce scena z tą bohaterką została nakręcona, jak się okazuje, w ostatniej chwili.
W The Final Problem dogoniliśmy wreszcie króliczka i zostaliśmy z poczuciem niedosytu.
Ostatnia Zagadka oczywiście się broni, bo to kawał świetnej telewizji. Moje zarzuty wynikają przede wszystkim z tego, że poprzednie sezony szalenie wysoko zawiesiły poprzeczkę. Cieszy też, że chociaż czwarty sezon Sherlocka zaczął się nieco niezdarnie, to jako całość wyszedł obronną ręką i zasługuje bez dwóch zdań na pozytywną ocenę i cały czas... czekam na kontynuację, nawet jeśli znów kolejne sezony będą dzielić lata.
Dalszy ciąg tej historii jak najbardziej może nastąpić. W mojej głowie w połowie The Final Problem kłębiły się wątpliwości: czy któryś z głównych bohaterów w tym epizodzie umrze i definitywnie pogrzebie serię? To sugerowali twórcy, ale uspakajałem się tym, że nawet taki wybieg fabularny dałoby się odkręcić poprzez odcinki będące retrospekcjami. Takie manewry, jak już teraz wiemy, potrzebne nie będą.
Odcinek resetuje świat Sherlocka i Watsona do punktu, w którym spokojnie można przejść do kolejnego sezon lub... zakończyć serial na dobre w optymistycznym tonie - powrotem obu panów na Baker Street 221B. Z tym, biorąc pod uwagę problemy z zebraniem obsady w jednym miejscu, musimy jako widzowie się niestety liczyć.
Szkoda też, że twórcy nie zrobili nam dowcipu i nie przygotowali też w tajemnicy czwartego odcinka - w myśl zasady, że ludzie zwykle kończą szukać po trzecim...
Czytaj też: