REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Muzyka

Gdzie się podziało stare (dobre) Maroon 5?! „V”, recenzja sPlay

Przebojowość, popowa zwinność i miła dla ucha melodyjność to przeszłość dla fanów Maroon 5. Najnowszy krążek amerykańskiej grupy nie powoduje żadnych emocji, które towarzyszyły poprzednim płytom. Koniec z rzucaniem bielizny przez rozentuzjazmowane fanki i wzdychaniem do plakatów powieszonych na ścianie. Nawet falset Adama Levine’a nie jest taki sam jak kiedyś. Co więcej, gdy nie stoją za nim porządne refreny i zgrabne zwrotki, staje się wręcz irytujący. Gdzie się podziało to stare Maroon 5, przy którym miękły wszystkim nogi?

04.09.2014
19:37
Gdzie się podziało stare (dobre) Maroon 5?! „V”, recenzja sPlay
REKLAMA

REKLAMA

Z tym brakiem wzdychania do plakatów Levine’a może trochę przesadziłem. Chociaż lider zespołu jest teraz blondynem, a jego najnowsza płyta powoduje co najwyżej ziewnięcie, to i tak moc starych przebojów i jego seksapil ciągle mogą irytować zwykłych facetów i sprawiać, że ich dziewczyny będą piszczeć. Trudno, takie życie, teraz przynajmniej – my śmiertelnicy – możemy powiedzieć jednym głosem, że Maroon 5 gra słabiutki, niewarty uwagi pop i wyśmiać wciąż śliniące się na widok muzyków kobiety.

Maroon 5 zawsze należeli do tych pop rockowych zespołów, o których spore grono facetów mówiło, że są dla bab, a potajemnie w domowym zaciszu puszczało na głośnikach tupiąc rytmicznie nóżką. To nigdy nie była muzyka wyrafinowana, nie o to przecież w niej chodziło. Jednak szybko wkręcające się piosenki czyniły swoje, Maroon słuchało się po prostu z wielką przyjemnością. Po czterech albumach ten stan uległ zmianie, przy odpalaniu „V” (piątego albumu grupy) na twarzy pojawia się jedynie grymas zgorszenia. Teraz już mogę powiedzieć, że falset Levine’a doprowadza mnie do szału, ponieważ nie wspomaga go żaden porządny riff.

Dziwny to fakt zważywszy, że za wyprodukowaniem albumu stoją takie nazwiska jak Max Martin (legenda popu), Shellback (odpowiedzialna za sukces Taylor Swift), Benny Blanco (Moves Like Jagger, California Gurls), Rodney Jerkins (Say My Name, Telephone) i wielu innych znanych w muzycznym showbizie. W tym zacnym gronie znalazł się również Adam Levine, który dostał najwyraźniej pomroczności jasnej i zapomniał, jak się robi przeboje. Ja wiem, trudna to sztuka, ale błagam! Mając takie nazwiska do pomocy Maroon 5 było stać na wyprodukowanie raptem jednego dobrego kawałka? W przypływie dobrego humoru trzech? Bez żartów panowie…

Te cudowne dzieci „V” to Maps, Animals i Sugar. Nie myślcie jednak, że to piosenki na miarę This Love, Moves Like Jagger czy chociażby One More Night. To po prostu trochę zmyślniej sklejone refreny i zwrotki niż w przypadku reszty płyty. Jedyna rzecz jakiej nie mogę odmówić najnowszemu albumowi Maroon 5, to dobre miksy, ale przy takim składzie pracującym w studio, to żadne zaskoczenie. Z drugiej strony, właśnie to piękne wykończenie tych wszystkich piosenek może w sumie przeszkadzać. Jestem wręcz przekonany, że gdyby Levine i spółka skupili się po prostu na prostych dźwiękach, banalnej sekcji rytmicznej i bardziej niechlujnym stylu grania, to ich piąty album mógłby być świetny.

Wystarczy zresztą posłuchać Sunday Morning (szczególnie w wersji demo) albo chociaż Give A Little More, żeby zrozumieć mój ból tyłka. Po co poprawiać coś, co sprawdzało się przez tyle czasu? Cóż, no właśnie tak popularne grupy jak Maroon 5 mają to do siebie, że lubią „szukać czegoś nowego”, ale zwykle ten schemat pojawia się przy trzecim albumie. A tutaj piąty longplay i takie zaskoczenie. Weźmy na tapetę piosenkę Feelings. Czy naprawdę trzeba było dokładać do tego elektronikę i tworzyć dance’owego potworka? Funkowy bas sprawdziłby się znaczniej lepiej na tle akustycznej perkusji i funkowych riffów. A wokal? Pozwólcie, że przemilczę ten niewygodny dla uszu fakt.

REKLAMA

Z kolei Coming Back For You prezentuje się całkiem nieźle od strony wokalnej, ale ten generyczny beat przypominający indie popowe/indie elektroniczne młode zespoły niespecjalnie pasuje do Maroon 5. Najgorsze chyba i tak są balladowe kawałki, które powodują oklapnięcie wszystkich części ciała. Leaving California to tak nudny kawałek, że za słuchanie go zespół powinen wypłacać odszkodowanie, a My Heart Is Open przypomina raczej pijackie wycie bardziej utalentowanych kolegów po nocnej imprezie, nie licząc udziału Gwen Stefani. Jeżeli chcecie zatem posłuchać dobrej muzyki, to trzymajcie się z dala od „V”. Włączcie wcześniejsze albumy, najlepiej trzy pierwsze i czekajcie kolejne dwa, może trzy lata na nowy materiał od Adama Levine’a.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA