„Ślepnąc od świateł” to najlepszy polski serial 2018 roku. Musiał wygrać Orły 2019, ale to nie dlatego ta nagroda w końcu ma sens
To było oczywiste. „Ślepnąc od świateł” zmiotło konkurencję, jeszcze przed galą Orłów 2019. Nie miałam wątpliwości, że to właśnie ten tytuł powinien zgarnąć statuetkę w kategorii „Najlepszy filmowy serial fabularny”. Ale mam też poczucie, że ta rywalizacja o najlepszy serial roku w końcu w naszym kraju ma sens.
Wielokrotnie podkreślałam, że rok 2018 był rewelacyjny dla rozwoju polskiego rynku seriali. Działo się wiele, w porównaniu do lat poprzednich, i nie chodzi tylko o liczbę nowych produkcji w odcinkach, ale także o ich jakość. Dostaliśmy bardzo dobre seriale, takie jak „Kruk. Szepty słychać po zmroku”, „Rojst” czy właśnie wspomniany już „Ślepnąc od świateł”. Ważnym i w pewnym sensie przełomowym wydarzeniem była premiera pierwszego oryginalnego serialu Netfliksa, „1983”. TVN, co prawda z różnym skutkiem, czasem w miarę zadowalającym („Pod powierzchnią”), a czasem miernym („Pułapka”!), również realizował swoją misję serialową, regularnie zapełniając ramówkę nowymi tytułami.
Wśród tych wszystkich produkcji najciekawszą okazał się autorski serial HBO, „Ślepnąc od świateł”.
O ile niektóre z wymienionych tytułów zaskakiwały poziomem i pokazywały, że możemy robić „dobre seriale nie tylko jak na Polskę”, o tyle „Ślepnąc od świateł” – i tu pozwolę sobie na frywolność nieobcą bohaterom produkcji – wywaliło Polaków z laczków. Produkcja Jakuba Żulczyka i Krzysztofa Skoniecznego rozwaliła system, a co drugi Kuba zastanawiał się pewnie, czy na koksie to naprawdę można zarobić 20 patyków w jedną noc (pewnie można, ale od tego, co Kubie zapłacił Mariusz Fajkowski, grany przez genialnego Cezarego Pazurę, trzeba jeszcze odliczyć poniesione koszty).
„Ślepnąc od świateł” wraz z odtwórcą głównej roli, Kamilem Nożyńskim, intrygującym wówczas debiutantem, było na ustach wszystkich.
Nie obyło się bez kontrowersji, bo są i tacy, którzy nie rozumieją, czym się tu zachwycać i twierdzą, że Nożyński gra jak drewno. Nie da się jednak ukryć, że serial wywołał burzę wśród widzów i w mediach. Rozpoczął się masowy szał na „Ślepnąc od świateł”, bo wiadomo, jest sztywniutko, a Piorun deklasuje 3/4 rodzimej sceny hip-hopowej. Zachwycano się aktorstwem Jana Frycza, Roberta Więckiewicza, niestandardowym podejściem do tematu, wyjątkową formą i ścieżką dźwiękową, a wielu fanów prozy Żulczyka, która była inspiracją do powstania „Ślepnąc od świateł”, chwaliło realizację w kontekście adaptacji treści powieści.
Produkcja HBO zdobywała kolejne nagrody i słowa uznania (ostatnio np. Telekamery 2019 – Nagroda specjalna magazynu „Netfilm”), a statuetka na Orłach 2019 wydawała się tylko formalnością.
W tym roku do tej nagrody w kategorii „Najlepszy filmowy serial fabularny” nominowane były jeszcze seriale „Rojst” Showmaksa i „1983” Netfliksa. I choć dziwi mnie brak obecności produkcji Canal+, „Kruk. Szepty słychać po zmroku”, którą widziałabym w tym tercecie zamiast serialu Agnieszki Holland, to w końcu po latach mogę stwierdzić – tak, ta konkurencja jest w Polsce potrzebna i coś znaczy.
Kiedy w ubiegłym roku „Wataha” (2. sezon) zgarnęła statuetkę na Orłach 2018, rywalizując z „Belfrem 2” i „Diagnozą”, ogarnął mnie pusty śmiech. Jasne, że cieszyłam się z wygranej, bo to naprawdę dobry polski serial, zwłaszcza 2. sezon, który jest lepszy od debiutu, ale on de facto nie miał konkurencji. „Diagnoza” to TVN-owski tasiemiec, a 2. sezon „Belfra” był karykaturą wszystkiego, co krytykujemy w polskich produkcjach, nawet jeśli początkowo dawał nadzieję na coś interesującego. Finał był tylko gwoździem do trumny, i to całego tytułu.
Nie lepiej to wyglądało w poprzednich latach.
W 2017 roku „Artyści” rywalizowali np. z 10. sezonem „Rancza”. Czy to w ogóle wymaga komentarza? Trzeba nie mieć za grosz wyobraźni, poczucia dobrego smaku, żeby te dwa seriale wrzucić do jednego worka. Do tej pory uważam, że „Artyści” to jeden z najlepszych polskich seriali ostatnich lat, taki który mógłby rywalizować właśnie ze „Ślepnąc od świateł”, bo jest równie fascynujący i operuje podobnymi środkami wyrazu, chociaż dotyka zupełnie innego tematu. Dwa lata temu nie wygrali zresztą ani „Artyści”, ani „Ranczo”, a 1. sezon „Belfra”. Swoją drogą „Ranczo” już wcześniej było nominowane do Orłów. W 2015 roku 8. sezon produkcji rywalizował wówczas m.in. z „Watahą”, co również, nawet jeśli nie wszystko w serialu HBO się udało, brzmi nieco absurdalnie.
Serialowa kategoria na Orłach to całkiem świeża rzecz, bo jest przyznawana właśnie od 2015 roku.
I biorąc pod uwagę ten fakt, nie dziwi miks w tej konkurencji. Jest to związane z tym, że – mówiąc wprost – to przecież wciąż Polska. W danym roku nie ma premier tak wielu tytułów (a tym bardziej takich, które zasługiwałyby na jakiekolwiek nagrody; wciąż powstaje dużo koszmarków), aby urządzać nie wiadomo jakie dla nich konkurencje. Widać, że efekt może być opłakany, kiedy 10. sezon telenoweli traktowany jest tak samo jak nieoczywista tragikomedia o życiu teatru, która gra z formą.
W tym roku czuć, że coś się zmieniło.
Może i „Ślepnąc od świateł” też nie miało konkurencji jak w ubiegłym roku „Wataha”, ale nie dlatego, że ta była dobrana „na siłę”, ale dlatego, że serial HBO jest tak wyjątkowy. W wyborze produkcji widać pomiędzy 2018 i 2019 rokiem ogromną przepaść. Zarówno świetny „Rojst” jak i „1983”, którego nie jestem fanką, to formalnie seriale dobre lub bardzo dobre. Realizacyjnie stoją na wysokim poziomie. Są nową jakością w świecie polskich seriali, bo to tzw. seriale nowoczesne, które od widza wymagają więcej niż kojarzenia, mówiąc bez ogródek, kto z kim i dlaczego.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale mam nadzieję, że serialowa kategoria na Orłach będzie się z roku na rok rozwijać.
To przecież oznaczałoby tylko jedno – w Polsce powstaje dużo bardzo dobrych, a przynajmniej dobrych seriali.